Zupełnie nowe wcielenie mojego bloga!

.

Now, you can also read in other languages, please select

Ameryka Południowa 2014

29 września - czas start kierunek Malaga!

      A więc w poniedziałek rano rozpoczęłam pierwszy odcinek miesięcznej trasy. Nadeszła chwila, na którą czekałyśmy od marca kiedy to kupiłyśmy bilet do Sao Paolo za 240e czyli cos koło 980zł:) w dwie strony oczywiście! Trasa Wroclaw - Malaga moim ulubionym Ryanairem ( wiem, że wiele osób narzeka na warunki przewozu tzn. niewygodne siedzenia, mało przestrzeni itp. , karne nadpłaty za przekroczenie limitu bagażu czy ciągłe reklamy i promocje stewardów na pokładzie ale ja tam nie powiem żadnego złego słowa gdyż właśnie dzieki tej linii lotniczej zwiedziłam pół Europy kupując bilety od 1 eurocenta, poprzez 1 złotówkę do kilkunastu złotych czy euro:) Ale ta historia to będzie chyba osobny temat:). Samolot pełny po brzegi. Na pokładzie było sporo erasmusów, ludzi jadących w odwiedziny do erasmusów bądź Polaków pracujących w Hiszpanii czy poprostu rodzin czy przyjaciół jadących na wakacje:) Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl że spora część leci tak jak ja do Malagi żeby stamtąd wsiąść w samolot z oferty promocyjnej Iberii do Brazylii!

      W Maladze nadal gorąco. Od razu jak się wysiada z samolotu czuć "poniente" ( po hiszpańsku rodzaj gorącej masy powietrza docierającej na Półwysep Iberyjski z Afryki). Nad głowami błękitne niebo , wokół palmy, znów poczułam się tak jak bym znowu mieszkała w Hiszpanii. To jest to ! od razu ma się więcej energii i chęci do życia:) Z lotniska szybko przetransportowałam się do centrum Malagi pociągiem, który w ciągu kilku  minut jest w centrum miasta. Malagę znam dość dobrze, to był 4 raz w tym mieście, więc najważniejsze miejsca już widziałam. A więc postanowiłam teraz tylko pospacerować i poplażować w oczekiwaniu na Dorotę - moją współtowarzyszkę podróży:)

      Zameldowałam się w hotelu Ibis, w którym to zatrzymywałyśmy się prawie zawsze podczas podrózy, gdyż Dorota posiada kartę zniżkową Accoru i dzięki temu nasz pobyt w hotelu był w cenie hostelu:)
Poszłam się przebiec wzdłuż plaży( tak tak ja biegam!! ) Ci co mnie znają, wiedzą że przez 26 lat niecierpiałam biegać, gdyż twierdziłam że bardzo szybko sie męczę... W szkole pamiętam byłam bardzo dobra w biegach na krótkie dystanse czyli 60 czy 100m ale żadne tam dłuższe dystanse. Wszystko odmieniło się kiedy jednego marcowego niedzielnego popołudnia (jeszcze jak mieszkałam w Walencji) poszłam pobiegać z Agą moją ukochaną współlokatorką, która ma bzika na punkcie biegania! Powiedziała, że pokaże mi jak biegać, aby się nie męczyć.. I jak wyruszyłyśmy spod Turii na wysokośći Parku Viveros (Turia to  park w Walencji, który został utworzony w korycie wyschłej rzeki i ciągnie się na długości 9km przez Walencję) to dobiegłyśmy pod Bioparku, krótka przerwa i spowrotem do domu:) łącznie będzie coś koło 8-10km!!przez dwa kolejne dni kulałam, matko takim zakwasów to ja w życiu nie miałam:) Uczniowie się pytali czy wszystko ze mną w porządku... Oczywiście Aga przez całą drogę pytała sie czy sie czuję dobrze, kontrolowała puls itp Ale co najlepsze że czułam sie wyśmienicie i w ogóle niezmęczona:) Niepoważna jestem, żeby na pierwszym raz wybrać się w taka trasę hahaha ale cóż mądry Polak po szkodzie, ale przeżyłam...!!! i od tego momentu polubiłam bieganie i często biegałam w Walencji gdzie pogoda umożliwia to przez cały rok, na statku a nawet jak bywam w domu w Lubinie zwanym Krzeczynem:) Oczywiście jest to bieganie rekreacyjne (nie profesjonalne jak Aga i Piotrek, dobrzy znajomi  z Walencji, którzy pobiegli w półmaratonie w Walencji w październiku - Gratulacje jeszcze raz!), dla przyjemności, lepszego samopoczucia bo od dawna wiadomo, że w zdrowym ciele zdrowy duch!

      Ale zboczyłam z tematu. Miałam napisać że mnóstwo osób biega w Hiszpanii. Ale z tego co obserwuję to na całym świecie ludzie biegają i coraz więcej osób w Polsce pomimo tego że pogoda często demotywuje:) Kiedyś nawet słyszałam w hiszpańskiej telewizji, że bieganie to najpopularniejszy obecnie sport w Hiszpanii, gdyż jest tani , wystarczy kupić dobre buty,  nawet odnotowali gigantyczny wzrost sprzedaży obuwia do biegania w Decathlonie w całej Hiszpanii i można biegać praktycznie wszędzie za darmo:) Gorąco zachęcam do spróbowania!Muszę nawet pochwalić moją mamę, którą udało mi się namówić na marszobieg na początek, żeby nie cierpiała tak jak ja z zakwasami!

      A więc przebiegłam się, poplażowałam , zjadłam pyszne awokado (które chodziło za mną od dawna, załatwiłam sprawy z bankiem Santander, bo okazało się, że moja karta bankomatowa hiszpańska była uszkodzona (wyszło to kiedy chciałam zapłacić za hotel w Maladze) i dobrze że sie dowiedziałam, bo pojechałabym z nią do Ameryki Południowej pewna że działa. A tak wyciągnęłam gotówkę i bardzo dobrze bo do Argentyny to najlepiej jechać tylko z gotówką, ale to wyjaśniej już później:)

1,5 dnia w Maladze szybko zleciało i we wtorek po 21 poszłam odebrać Dorotę z dworca. Krótki spacer po centrum Malagi i spać bo rano kolejnego dnia ruszałyśmy do Brazylii:)





1 pażdziernika - ruszamy do Brazylii!

      A więc wstałyśmy wcześniej, szybko prysznic, śniadanie i ruszyłyśmy na pociąg, który w ekspresowym tempie dowiózł nas na lotnisko w Maladze. Szybko ustawiłyśmy sie w kolejce do odprawy bagażowo-biletowej. Dorota stała w kolejce (swój plecak zabierała ze sobą na pokład jako bagaż podręczny ze względu na dość małe rozmiary, a ja opakowywałam folią ochronną swój plecak (co by przypadkiem nikt mi nic nie podrzucił, ani wyciągnął - choć były tam tylko ciuchy i kosmetyki) i jakoś dziwnie dookoła słyszałam polski język..... Za chwilę zorientowałam się, że przed nami w kolejne Polacy, za nami Polacy, obok w kolejce do Rio de Janeiro także Polacy. Szybko zorientowałyśmy się, że promocja Iberii na linkach taniego podróżowania szybko dotarła do Polski i tak oto Polacy jadą podbijać Amerykę Południową tanim sposobem:) Kto jak kto, ale Polak to potrafi! Z kilkoma osobami zamieniłyśmy parę słów i rzeczywiście większość z nich to tacy szaleńcy maniacy tanich podróży jak ja. Tyle, że większość z nich planowała albo stacjonarne odpoczywanie w Rio albo zwiedzanie raczej tylko jakiegoś drobnego fragmentu Brazylii. To nie dla mnie takie wakacje! My zaplanowałyśmy 5-dniowy pobyt w Buenos Aires w Argentynie, 2 dni w Urugwaju a reszta w Brazylii odwiedzając cudowne wodospady Iguazu, Rio de Janeiro, Ihla Grande oraz małe miejscowości na wybrzeżu pomiędzy Rio a Sao Paolo oraz ostatni przystanek- stolica Brazylii - gigant Sao Paolo (jak się później okazało końcowa trasa wycieczki uległa modyfikacji, dzięki magicznej atmosferze w brazylijskim raju, który odkryłyśmy na Ihla Grande). 

      Lot z Malagi do Madrytu , który trwał około godziny odbył się w tempie ekspresowym. Tam już przy wyjściu czekały na nas panie w czerwonych uniformach Iberii, krzyczące: "Sao Paolo, Sao Paolo!!" albo "Rio, Rio!" które eskortowały pasażerów mających loty łączone na inny terminal. "Nasza pani" była przezabawna. Co chwilę krzyczała "Sao Paolo! Sao Paolo! i pod nosem liczyła nas po hiszpańsku. Za każdym razem wychodziła jej inna liczba i dziwiła się, że jest to liczba wyższa niż ma w swoich notatkach. W naszej grupie osób lecących do Sao Paolo, zdecydowana większość to byli Polacy:) Przeważnie osoby młode, "na oko" kilku studentów, reszta jakoś w przedziale 30-40 no  i ja z Dorotą:) 

      Jak nas pani podprowadziła do bramki to od razu ustawiliśmy się w kolejce do samolotu i lada moment byłyśmy na pokładzie maszyny wiozącej nas do wymarzonej Brazylii. Lot był bardzo przyjemny, obiad, kolacja, można obejrzeć filmy w wersji angielskiej bądź hiszpańskiej, posłuchać muzyki, pośledzić trasę lotu, pospacerować, poczytać książkę, no i także pospać:) Wiem, że niektórzy myślą - "Co ja bym robił na pokładzie samolotu przez 10 godzin??" A prawdę powiedziawszy propozycji jest nie mało i czas płynie stosunkowo szybko:)

      I wylądowałyśmy w Sao Paolo jakoś w godzinach popołudniowo/wieczornych i od razu podążyłyśmy za tłumem do wyjścia. A tam przy odprawie kolejka, na której widok zrobiło mi się słabo... No ale cóż trzeba było czekać:) Swoje odczekałyśmy, pieczątki w paszportach dostałyśmy i ruszyłymy do Ibisa w Guaruhlos ( jest to jedna z części Sao Paolo, w której znajduje się międzynarodowe lotnisko, gdzie wylądowałyśmy z Madrytu i kolejnego dnia miałyśmy samolot do Buenos Aires w Argentynie). Tak zdecydowałyśmy, gdyż nie było sensu jechać do centrum Sao Paolo sporo czasu (Sao Paolo wraz z aglomeracją liczy ok. 21mln mieszkanców) żeby przespać się jedną noc i na drugi dzień rano znów ruszać w kierunku lotniska. Szybko znalazłyśmy postój busów z darmowym transportem do hotelu Ibis w Guaruhlos, ale po chwili zorientowałyśmy się, że jakieś 7 minut temu odjechał i kolejny będzie za godzinę. Nie bardzo chciało nam się czekać, ale zaraz zagadałyśmy Brazylijczyka w średnim wieku (który wydawał się być w podobnej sytuacji jak my) czy nie chciałby wziąć taksówki razem z nami. I tak też się stało! Zaraz potem siedzieliśmy razem w taksówce do hotelu. Później zameldowanie w hotelu, prysznic i spać (moim wielkim plusem jest to, a wie o tym moja rodzina i znajomi, że spać moge prawie zawsze i wszędzie, co sie bardzo przydaje podczas podróży, nawet pomimo zmiany strefy czasowej). 

      Rano śniadanie (popróbowałyśmy brazylisjkich specjałów - m.in. chlebków serowych, czyli małych kuleczek z rozciągających sie serem żółtym w środku- pycha!!)a później poszłyśmy sie przejść w pobliżu hotelu, gdzie jak od razu zauważyłyśmy w Brazylii widać wielki kontrast pomiędzy biedą a bogactwem. Zaraz obok w miarę eleganckich hoteli można zauważyć tzn. "rozpierduchę" . Co widać na załączonych obrazkach:





Zaraz potem transportem z hotelu za 5 reali brazylijskich (niecałe 2 euro) powróciłyśmy na lotnisko w Guruhlos aby polecieć do Buenos Aires:)

Na początek kilka fotek z Bueno Aires:)




























      Argentyna… od czego by tu zacząć..Dobrze, że mam kilka faktów zapisanych w moim notesie, który otrzymałam jako present od Agi, mojej współlokatorki z Walencji. Wtedy wracając to ona też po raz kolejny namawiała mnie na spisywanie notatek, a później właśnie założenie bloga bądż napisanie ksiązki (z tą książką to taki raczej żart). Jest koniec lutego, a więc wszystkie te wydarzenia opisywane są z 5 miesięcznym opóźnieniem. Dzięki notatkom mam jakis zarys wydarzeń, więc postaram się napisac to co utkwiło  w mojej pamięci. 
      A więc 2 października popołudniu wylądowałyśmy na lotnisku w Buenos Aires. Zamiast autobusu dla turystów do centrum, chciałyśmy wybrać lokalny autobuso dla Argentyńczyków, ale okazało się to nie takie proste. Żeby wsiąść to jakiegokolwiek busa czy autobusu trzeba mieć kartę „SUBE” , na którą nabija się jakąś kwotę a później do woli użytkuje. Akurat na lotnisku karty sie skończyły, więc zdecydowałyśmy się na specjalny autobus z lotniska o centrum. Tak też wziełyśmy mapę miasta, żeby wiedzieć jak trafić do hotelu. W Buenos Aires też spałyśmy w hotelu Ibis, ze względu na kartę zniżkową Doroty, ale tam to dopiero były zniżki... Ogólnie mówiąc Agentyna jest tanim krajem. Zaraz wyjaśnię jak to działa...
      Jeszcze pierwszego dnia po zameldowaniu się w hotelu ruszyłyśmy wymienić pieniądze i na kolację. Pamiętam jak Grace (mama mojej współlokatorki z Walencji). Zapomniałam dodać, że przed wyjazdem do Buenos Aires skontaktowałam sie z Amalią z która mieszkałam pół roku w Walencji. Jak mieszkałyśmy razem to przyjechała w odwiedziny jej mama na 3 tygodnie. Babka po 60, ale wesoła, radosna, towarzyska, więc większość czasu w Walencji spędzała ze mną i moją koleżanką Rosi, która akurat przyjechała do mnie w odwiedziny. To był pierwszy miesiąc mieszkania z Amalią, więc się jeszcze dobrze mieszkało. Później Amalii średnio się z nami mieszkało, tak też po 4 miesiącach się wyprowadziła...Ale kontakt z jej mamą utrzymywałam od czasu do czasu wymieniając wiadomości na facebooku. Tak też poinformowalam ją o przyjeździe do Buenos Aires i zaproponowala nawet przyjęcie u siebie, ale zdecydowałyśmy się jednak na Ibisa. Grace zaproponowała nam oprowadzenie po stolicy Argentyny, a że był już wieczór zdecydowałyśmy się zadzwonić kolejnego dnia. Pierwszego wieczoru poszłyśmy tylko wymieniać pieniądze, akurat na całe szczęście oficjalne kantory były już zamknięte.. Poprosiłyśmy więc w pana w sklepie o wymianę 50 euro. Dlaczego na całe szczęście???
      Otóż dnia następnego zadzwoniłam z lokutorio (takie miejsce, gdzie są kabiny telefoniczne i można wykonać połączenia telefoniczne do wszystkich części świata, komputery żeby skorzystać z internetu, ksero i jakieś przekąski; bardzo popularne w Ameryce Południowej, w Hiszpanii też).  Grace zaprosiła nas do domu i zaraz po tym zapytała czy wymieniłyśmy już pieniądze.. Oznajmiłyśmy jej, że właśnie dnia poprrzedniego bylo zamknięte, więc planowałyśy to zrobić zaraz po rozmowie z nią. Powiedziała że kategorycznie mamy tego nie robić i że nas zaprowaadzi do miejsca gdzie wymienimy pieniądze z nią. Tak też postanowiłyśmy zrobić, i podążyłyśmy z mapą pod wskazany adres. Co nas zaskoczyło kiedy spacerowałyśmy po ulicach Buenos Aires to było z pewnością to, że podają odległości w mieście używająć okr z eślenia „cuadra”. Z hiszpańskiego oznacza to przecznicę i zawsze podają odległości używając  zwrotów „3 cuadras”, „ 7 cuadras”. Po polsku to wyrażenie też się czasami używa, choć chyba juz mniej niż kiedyś. Natomiast w Hiszpanii nikt nie podaje długości odległośći w mieście w ten sposób. Najczęściej są to metry bądź liczba minut potrzebna, aby dotrzec do celu. Ponadto akcent Arrgentyńczyków jest bardzo charakterystyczny. Dżwięk [j} wymawiany w języku hiszpańskim castellano (tzn. tym używanym na terenie Hiszpanii) wymawia się tam jako „sz”. Brzmi to przezabawnie i pamiętam jak pierwszy raz poznawałam Argentyńczyków bądź Urugwajczyków to miałam problemy z ich zrozumieniem. Typowe „Vamos a la playa” w wersji argentyńskiej będzie brzmiało [Bamos a la plasza]. Ponado tak jak każda odmiana hiszpańskiego latynoamerykańskiego ma charakterystyczne słówka i wyrażenia w każdym kraju. Tak też w Argentynie pieniądze to „gita”, zamiast hiszpańskiego „tu” (czyli ty) używa się „vos” co na przykład nam daje :
- Como te llamas? (Jak masz na imię?)
 - Grace , y vos? (Grace, a Ty?)

      Ponadto triumpfują słówka “boludo” (hiszpańskie “tonto”, po polsku „głupi”), “Que barbaro” ( co jak hiszpańskie „Que chulo, que guay” a po polsku „Jakie fajne”).
Tak więc ja nasłuchiwałam się z każdej strony argentyńskiej odmiany języka hiszpańskiego, gdyż bardzo mi się spodobała.
Co do pieniędzy to Grace zabrała nas na Calle Florida (ulica Floryda). Jest to jedna z większych turystycznych ulic Buenos Aires, gdzie pełno jest ludzie wymieniających dolary i euro po bardzo korzystnym kursie. Tego akurat dnia było jakoś spokojniej, bo jak się później dowiedzieliśmy był piątek, początek weekendu, a więc często pojawiają się tam patrole policji. Ale nasza agentka Grace od razu wyczaila kto jest od wymiany pieniędzy i tylko podpytywała za ile stoi dolar i euro. Pózniej nam wytłumaczyła dlaczego tak się dzieje. Otóż w Argentynie ma miejsce podobna sytuacja, do tej która miała miejsce w Polsce a latach 90. Jest duża inflacja w kraju i peso argentyńskie traci wartość. W bankach nie można wymienić waluty obcej, stąd też ja wymieniłam swoje dolary z córką Grace, która chciała mieć jakieś dolary w postaci oszczędności, tzn. pieniądze, które nie stracą drastycznie na wartości. Kontynuując nasza misję wymieniania pieniędzy. W końcu znależliśmy najkorzystniejszy kurs i podążyłyśmy wraz z jakimś japońskim turystą za młoda dziewczyną. Ta ciągle na telefonie dzwoniła i sprawdzała aktualny kurs „blue euro” (bo tak się nazywa waluta wymieniana nieoficjalnie). Wyglądało to jak w jakims gangsterkim filmie, w jakiejś kanciapie na piętrze każdy po kolei wchodził i wymieniał pieniądze. W sumie czułyśmymy się bezpiecznie, bo Grace powiedziała, że sa to wiarygodne pieniądzę i tak to poprostu wygląda w Buenos Aires. Trudno mi sobie teraz przypomnieć ile dokładnie dostałyśmy, ale pamiatm, że było to prawie dwa razy więcej, niż w oficjalnych punktach wymiany. Za 1 dolara oficjalnie dostałabym 8 pesos a tam 14.5, więc niezła przebitka. Nawet po tym oficjalnym kursie stwierdziłyśmy, że tanio w tej Argentynie, a wtedy to już byłyśmy w siódmym niebie! W tej oto sposób unikałyśmy płacenia kartą, żeby nie przeliczało nam według oficjalnego przelicznik i kiedy skończyły się nasze peso, drugim razem same już poszłyśmy na Calle Florida, zrobiłyśmy wywiad kto ile płaci i zrobilyśmy biznes. Kolejnym razem było już łatwiej, gdyż był poniedziałek, więć brak kontroli. Mnóstwo ludzie stało na ulicach krzycząć „Exchange” bądź „Cambio”, czyli po polsku wymiana. 
      Za nasz dwuosobowy pokój w hotelu Ibis na Plaza del Congreso w samym centrum Buenos Aires za 7 nocy zaplaciłyśmy po 56 euro na osobę, czyli wyszło nas po 8 euro za noc! Nadziwić się nie mogłyśmy, a wszystko to dzięki Grace oraz karcie zniżkowej Doroty.



      A więc co jeszcze o Argentynie… Pamiętam, że w sobotę 4 października wypadały moje 27 urodziny i to akurat w Buenos Aires. Jak do tej pory było pochmurnie i chlodnawo, tak tego dnia wyszło piekne słońce i pojechałyśmy zobaczyć dzielnice La Boca oraz kolorowe Caminito. Tam o dziwo pełno turystów, zdjęcia z kolorowej dzielnicy, które umieściłam wcześniej to właśnie to miejsce. Jest to bardzo stara dzielnica, przy porcie, gdzie któregoś razu rybacy postanowili wykorzystać resztki farb, które mieli do malowania statków i pomalowali na różne kolory okoliczne budynki. Dlatego też dzielnica obecnie wygląda tak optymistycznie, gdyż przeważają różnorakie żywe kolory. Akurat tak sie złożyło, że dzień wcześniej w piątek razem z Grace poszłyśmy odwiedzić jej córki, czyli siostry mojej znajomej z Walencji, Amalii. Dziewczyny równie sympatyczne i rozrywkowe jak mama , więc od razu zgadałyśmy się na moją imprezę urodzinową i wyjście do klubu. Akurat w poniedziałek 6 października przypadały urodziny Mariny , a jak się później okazało zarówno Dorota, z którą byłam na tej wyprawie jak i druga siostra Flor maja urodziny 5 września. Co za zbieg okoliczności, ale żeby tego było mało ja i Flor kończyłyśmy 27 lat tego roku a Dorota i Flor 31J Od razu było wiadomo, że to bratnie dusze i tak jak pamiętam bawiłyśmy się tego wieczoru super! Kupiłyśmy jakieś trunki oczywiście, coś na przekąskę, dziewczny upiekły przepyszne empanadas nadziewane mięsem i warzywami, a o północy wyskoczyły z własnoręcznie przygotowanym tortem. Tak jak już się dowiedziały uwielbiam dulce de leche (coś jak nasze polskie mleko kondensowane z puszki). Poukładały trochę ciastek i polały całość właśnie polewą karmelową, a jak wspominałam Flor kończyła 27 lat miesiąc wcześniej, więc właśnie jeszcze miały świeczki. Jako dowód załączam zdjęcia. 









      Póżniej oczywiście śpiewałyśmy karaoke. Najpierw STO LAT z Youtuba a następnie piosenki po hiszpańsku, które jak się okazało niektóre pochodzą z Argentyny. Zaraz przed wyjściem Grace poszła do domu, choć namawiałyśmy ją, aby z nami poszła, lecz stwierdziła, że to będzie impreza dla młodych, więc zamówiłyśmy taksówkę i pojechałyśmy w czwórkę. Wiadomo w taksówce juz było smiesznie, bo każdy był wesoły. Pojechałyśmy do jednej z lepszych dyskotek w Buenos Aires. Klub dwupiętrowy, na górze muzyka taka komercyjna, na dole zaś duż rytmów latynoskich, w przeważającej mierze kumbia argentyńska,, która jest dość charakterystyczna. Poniżej zamieszczam link, aby posłuchać i mieć pojęcie o jakich dźwiękach mówię.


      Jeśli ktoś w przeszlośći oglądał telenowelę argentyńską „Zbuntowany Anioł” to na pewno sobie uświadomi, że tą muzykę często można było usłyszeć w serialu, kiedy to tytułowa bohaterka Milagros wraz z koleżankami wychodziła na imprezę i z racji , że telenowela była kręcona w Argentynie to przeważała tam właśnie kumbia argentyńska. Ogólnie ta muzyka wpada w ucho, ma charakterystyczny rytm, który łatwo odróżnić od salsy, merengue czy bachaty, a dodatkowo kiedy śpiewają można wyłapać piękny argentyński akcent. Tam oczywiście byłyśmy swojego rodzaju atrakcją, dwie blondynki wywijające w rytm lokalnej kumbii i w dodatku mówiące po hiszpańsku. Pamiętam, że przy zakupie wejściówki, dostałyśmy kupony na dwa napoje alkoholowe, więc spróbowałyśmy tam bardzo znanego ferneta z colą, która ma charakterystyczny gorzki smak, ale jest ciekawą odmiana po słodkich drinkach. Tańcowałyśmy do samego rana, a później taksówką wróciłyśmy do hotelu, a dziewczyny do mieszkania. 

      Pamiętam jak dziś, że obudziłyśmy sie koło poludnia i lało jak z cebra. Ogólnie nie czułyśmy się najgorzej i miałyśmy plan iść dalej zwiedzać Buenos Aires, ale po chwili plan się zmienił. Kurtki i parasol zostawiłyśmy u dziewczyn, więc nawet, żeby do nich dotrzeć to byśmy zmokły jak kury, poza tym w tym okropnym deszczu to żadne zwiedzanie i jednak trochę zmęczenie dawało się we znaki, a więc postanowiłyśmy tylko wyskoczyć z hotelu coś zjeść, zarezerwować pokaz tanga na wieczór i wrócić na drzemkę. W sumie po takim intensywnym zwiedzaniu należał nam się jeden dzień totalnego relaksu. Zeszłyśmy do recepcji i zapytałyśmy czy znają jakieś kontakty na pokaz tańca argentyńskiego, i okazało się, że ceny sa zbliżone do tych które widziałyśmy w centrum, dlatego też zdecydowałyśmy się zarezerwować kolację z pokazem, żeby po całym dniu odpoczynku zrobić coś produktywnego wieczorem. 
      Już w busie, który nas zawoził do miejsc pokazu poznałyśmy parę Hiszpanów w średnim wieku, którzy okazali się wyjąkowo otwarci i gadatliwi i tak stali sie naszymi znajomymi na cały wieczór. Ignacio nazwałyśmy „wodzirejem”, gdyż zaraz po zajęciu miejsc na kolację przedstawił nam swoich rzekomych amigos, czyli przyjaciół, których jak się później okazało poznał 2 dni wcześniej. Tak więc wszyscy razem zjedliśmy, a później udaliśmy się na przedstawienie, gdzie każdy zachwycał się akrobacjami tanecznymi na scenie oraz talentami muzycznymi. Tango argentyńskie kojarzy się zazwyczaj z nudnym rytmem typu „wolny, wolny, szybki, szybki”, a tu tak naprawdę zobaczyliśmy profesjonalny występ, który dosłownie zapierał dech w piersiach. 







      Po występie powróciłyśmy do hotelu, aby w poniedziałek poświęcić jeszcze na zwiedzanie Buenos Aires, poszukanie transportu do Urugwaju, bo postanowiłysmy będac juz tak blisko przepłynąc się promem i zwiedzić kolejne pańswto Ameryki Południowej i wpaść na przyjęcie urodzinowe do Mariny.


 

0 komentarze: