Kolejne dni
zleciały i 2-tygodniowy rejs dobiega końca. Dziś ponownie wybrałam się z Kasią
i Franciszkiem, parą Polaków podróżujących na tym rejsie na kolację, żeby
porozmawiać trochę w języku polskim. Tym razem poszedł z nami Robert z
recepcji. W miłej atmosferze spędziłam wieczór, choć nie ukrywam, że mam dość
sporo wolnych i miłych wieczorów ostatnimi czasy.
Szczerze powiedziawszy
to już się wszystkim to znudziło, bo pracujemy naprawdę smieszne godziny, gdyż ponownie
mamy bardzo mało dzieci. Od przyszłego tygodnia mamy troszkę więcej, ale za to
dostajemy 5 nowych osób do zespołu, tzw. sezonowych animatorów, którzy
przyjeżdżają na tzw. wysoki sezon. 2
nich była już tutaj wcześniej podczas letniego sezonu, Milena z Serbii oraz Sophie z Anglii.
Po Portoryko i
Bonaire, które nie ukrywam nie oczarowały mnie, (ponżej zamieszczam fotki,
które kilka dni wcześniej nie chciały się zaladować), dopłynęliśmy do Curacao i
Aruby.
Curacao jest dośc
ciekawą wyspą, z kolorową holenderską zabudową. Jest to ciekawa mieszanka
europejsko-karaibska, gdyz spacerując po starym mieście i spoglądając w jedną
stronę można poczuć się trochę jak w Europie,jednak oglądając się w druga
stronę cuzjemy się jakna Karaibach – palmy, błękitne niebo, gdzieniegdzie
brudne zakątki ulicy. Curacao był bardzo długim portem, gdyż dokowaliśmy od
godizny 8 do 22, więc mieliśmy bardzo wiele wolnego czasu.
Plaże Aruby
definitywie są jednymi z najpiękniejsyzch jakie widziałam na Karaibach. Poniżej
fotki, które same mówią za siebie. W Arubie wybraliśmy się na wycieczkę po
wyspie, oglądając ciekawe formacje skalne, uroczy kościółek i latarnie, a
później relaks na plaży. Niewątpiliwie wszyscy naładowaliśmy baterie leżąc na
rajskiej plaży.
Po Arubie nastał
czas na znajome mi juz porty – Jamajka i Wielkie Kajmany. Dziś akurat
pracowałam, a więc nie udąło mi się zejść, jednakże wczoraj na Jamajce
wybraliśmy się dość sporą grupą na bobsleje i ziplining. Niesamowite przeżycie,
krzyczałam chyba najgłośniej z calej grupy przez cały znazd bobslejami oraz na
ziplinie. Po tym oczywiście zjedliśmy pieczonego kurczaka w porcie i
niestety musieliśmy wracać na pokład.
Jutro dokujemy w
Meksyku na dobrzej znanej mi wyspie Cozumel. Następnie dopływamy do new Orleans
w piątek, skąd wyruszamy na tzw. „rejs do nikąd”, czyli 2-dniwoy rejs z New
Orleans do New Orleans. A stamtąd zaczynamy już naszą standardową 7-dniową
trasę 2 dniami na morzu, Belize, Honduras oraz 2 porty w Meksyku – Costa Maya i
Cozumel. Do usłyszenia!!!
0 komentarze: