Witam po długiej
przerwie. Wiele się ostatnio działo, więc nie było czasu coś napisać albo jak
była chwilka to niestety internet zawodził. Tak więc w poniedziałek w Meksyku
mieliśmy wszyscy o 15 stawić się na zewnatrz i witać gości powracających na
statek. Ogólnie wszyscy byli zli, bo jak pisałam wcześniej zawsze
reprezentowały nas tylko dwie osoby, a teraz zażyczyli sobie cały zespół.
Normalnie zaczynamy o 16.45, a tak musieliśmy być juz o 15. Pomimo tego czas
zleciał szybko. Naszym zadaniem było tańczyć w rytm muzyki i witać gości.
Dodatkowo rozdawaliśmy dzieciom balonowe kapelusze i miecze. Czas szybko zleciał,
z racji tego , że wszyscy uwielbiamy tańczyć, prawie 1,5 godziny szybko
zleciało. Sporo osób zatrzymywało się, że zrobić sobie zdjęcia.
Najśmieszniejsze było kiedy zobaczyliśmy parę ubraną w stroje weselne, tzn.
suknię ślubną i garnitur. Oboje w wyśmienitych nastrojach zaczęli tańczyć na
środku. Ile śmiechu było kiedy zobaczyliśmy, że oboje mieli na sobie japonki i
oświadczyli nam, że się własnie pobrali na plaży. No cóż , ślub na Karaibach to
brzmi nawet lepiej niż w Las Vegas.
Później podszedł do mnie jeden z pasażerów, który zobaczył moja flagę na
identyfktorze i przedstawił sie jako Robert z Warszawy, który od 30 lat mieszka
w Stanach. W tłumie zobaczyłam też jednego z Polaków, którego poznałam kilka
godzin wczesniej w windzie. Chłopaki wracali własnie z zakupów, na statku byli
tylko na 3 dni robiąc scanning. Wieczorem, kiedy niespodziewnie poszłam do
naszego baru (wrócilśmy po 12 ze SPA i ogólnie plan był iść spać. Ale w saunie
dowiedziałam się że właśnie wieczorem miało byc latino party w CB. Tak więc
wróciam ze SPA i przekazałam informację mojej współlokatorce Kolumbijce i postanowiłysmy
jednak spradzic co się tam dzieje). Tam własnie spotkałam chłopaków z Krakowa,
którzy wpadki na jendo piwo przed snem. Okazało się, że jest ich dwoje. Są
inżynierami i pracują dla norweskiej firmy, która ma swoją siedzibę w Krakowie.
Pracują przy platformach ropy naftowej w
Norwegii, a czasem dodatakowo wysyłają ich w różne inne miejsca i tym razem to było na naszym statku. Zaraz
też dołączył do nas Janusz, pokładowy muzyk i tak pogadaliśmy trochę w polskim
towarzystwie. W międzyczasie zatańczyłam jedną salsę, bachatę i merengue z
latynosami i tak po 2 udałam się do swojej kabiny.
Wtorek był bardzo
ciekawym dniem, gdyż zgłosiliśmy się jako wolontariusze, żeby rozdawać preezenty
lokalnym dzieciom w Belize. Przebrane jako elfy pojechałyśmy do lokalnego
centrum kultury, gdzie czekały juz na nas chłopcy i dziewczynki w przedziale
3-12 lat. Dodatkowo był z nami Jukebox, który przebrany był za Świętego
Mikołaja. Jak tylko dzieci go zobaczyły obskoczyły go z każdej strony.
Norwegian Cruise Line zasponsorował dzieciom zabawki oraz słodycze. Każde z
nich dostało coś do picia oraz jednego muffinka oraz jabłko. Radość była nie z
tej ziemi! Dopiero w takim momentach człowiek uświdamia sobie, że tak naprawdę
nie ma na co narzekać. Jabłko, mufiinek czy zabawkę możemy mieć na zawołanie. A
dla tych dzieci było to coś niezwykłego, okazja raz do roku, kiedy mogą dostać
prezentyJ Dzieciaki
były cudowne, podchodziły, przytulały się, pozowały do zdjęć. Wszystkie ciemnej
karnacji, jak to w Ameryce Centralnej, dziewczynki z zaplecionymi małymi warkoczykami,
chłopcy z krótkimi kręconymi lokami. Po prezentach rozpoczęliśmy kilka zabaw i
gier. W takich momentach myślę sobie, że jednak praca z dziećmi to jest to co
chyba chcę robić w życiu. Nie ma słów, żeby opisać radość dzieci i uśmiech na
ich twarzy. Tak niewiele potrzeba, żeby ich uszczęśliwić i zobaczyć ich radosne
i uśmiechnięte twarze. Na koniec dostaliśmy od władz lokalnych prezenty. Kazdy
z nas dostał butelkę rumu belizijskiego, torbę plażową, pamiątkową korkową
podkładkę, zakładkę do książek oraz pudełko na wizytówki. Wszystko drewniane z
pieknymi napisami BELIZE i motywami narodowymi. Poźniej udaliśmy się na obiad i
internet i tak po 16 powróciliśmy na statek.
0 komentarze: