Zupełnie nowe wcielenie mojego bloga!

.

Now, you can also read in other languages, please select

Pierwszy raz na Karaibach:)


Dziś jesteśmy w Honduras… Banana Coast. Zatrzymujemy się w Honduras w każdą środę, z tym, że w jednym tygodniu jesteśmy na Banana Coast, w drugim na Roatanie. Dziś jest ten pierwszy port, który jak wszyscy mówią, jest niczym w porównaniu z pięknymi karaibskimi plażami jakie można znaleźć na Roatanie. Tak czy inaczej zdecydowaliśmy się zejść i zobaczyć co i jak, ale niestety leje jak z cebra, więc się poddaliśmy.

Wczoraj byliśmy w Belize City. Miasto Belize City (stolica Belize) bardzo urocze – kolorowe domki, palmy na ulicach, ludzie kierujący auta jak szaleni, pełno straganików i sklepików z pamiatkami, gdyż właśnie się rozpoczyna wysoki sezon na Karaibach. Najgorsze jest to że, zejście zajmuje trochę czasu gdyż jest to tendering. Co to oznacza?  A to, że nasz statek nie cumuje w porcie (ze względu na ograniczoną ilość miejsc lub koszty z tym zwiazanę, ponieważ zawsze kedy statek dobija do portu musimy zapłacić za miejsce postojowe), tylko cumuje jakąś odległość od portu i wtedy dowożą nas łódkmi do portu. Jest to troche uciążliwe, gdyż my jako załoga zawsze musimy czekać jak pasażerowie zejdą , tak tak pasażerowie zawsze na pierwszym miejscu! Ponadto wiąże się to z utratą czasu, gdyż średnio dotarcie trwa od 10 do 20 minut w jedną stronę. Tak normalnie kiedy cumujemy w porcie, nie tracimy czasu na transport, a więc mamy więcej czasu wolnego. Na tej trasie w Belize jest zawsze tendering i właśnie na Banana Coast czyli co drugi tydzień w Honduras.

W związku z tym, że tendering jest trochę specyficzny i dla niektorych pasażerów jest czymś nowym, zawsze są przydzielone osoby do pomocy przy kontroli zejścia na tendering, tzn. z naszego zespołu animatorów co tydzień 2 osoby są przydzielane do pomocy. Akurat dziś padło na mnie więc od 7.30 do 9 stałam  przy windach na 4 piętrze informując ludzi, że jeśli są z wykupioną ze statku wycieczką muszą udać się na lewo do wyjścia, a jeśli schodzą sami to na prawo. Niedaleko ode mnie stała Marta, Polka, którą poznałam dwa dni temu w naszej stołówce, która jest asystentem managera wycieczek i koordynowała proces kierowania ludzi do wyjścia. Tak więc troche pogadałyśmy, pokierowałam ludzi na prawo i lewo i 1,5 godziny naprawdę szybko zleciało. Dodatkowo pasażerowie byli jacyś wyjątkowo gadulscy, więc uciełam sobie z nimi kilka miłych pogawędek.

 Z racji tego , że nie zeszliśmy do portu mieliśmy czas do 15.45, a więc w porze obiadowej poszliśmy zjeść do Garden Cafe (nazwa bufetu, gdzie jedzenie jest naprawdę dobre), która ma określone godziny kiedy możemy (my ałoga)iść zjeść do restauracji dla pasażerów. Może kilka słów wyjaśnienia jak działa kwestia jedzenia na statku. Otóż mamy Crew Mess i Crew Staff, czyli dwie stołówki dla załogi. Można iść tam zawsze na śniadanie, obiad, kolację i zawsze znaleźć jakieś przekąski. Oprócz tego niektóre departamenty na statku ( w tym my animatorzy dla dzieci) możemy iść także do restaracji w strefie pasażerskiej. Do ogólnodostepnego bufetu możemy iść o określonych godzinach kiedy zazwyczaj nie jest tłoczno. Nie ma żadnego wstępu kiedy jesteśmy na morzu, bo wtedy zawsze są ludzie, gdyż wszysy pasażerowie pozostają na statku. Dodatkowo bufet jest darmowy, więc ludzie zawsze wpadają zjeść, coś przekąsić, czegoś sie napić. Kiedy jesteśmy w porcie możemy iść w porze obiadowej od 12 do 14 oraz 20-21.30 (ale my wtedy zawsze pracujemy). Oprócz tego jest mnóstwo róznych restauracji: sushi bar, wloska, brazylijska, francuska do których możemy iść na kolację, także pod warunkiem, że nie jest tłoczno. Jak to jest z pasażerami... Mają 4 darmowe restauracje, do których mogą iść zawsze: bufet, Azuta, Tsar i Osheeans.Jeśli tam sie wybierają najprościej rzecz biorąc jedzą i nic nie płacą, gdyż jest to w cenie rejsu. My także jeśli tam idziemy nie płacimy. Jeśli natomiast idą do La Cucina, Le Bistro, Churascaria, Cagneys, Teppanaki, Sushi to wtedy płacą dodatkowo, ale zawsze jest to stała kwota, np. włoska to 15$, Le bistro 20$, Churasceria 30$. Tak samo jest z nami jak wybieramy sie na kolację (kiedy mamy wolne popołudnie) i też tak płacimy.

Kontynuując z Belize. Więc dobilismy do portu i zdecydowalismy się pojechać na plaże. Było nas 6 osób z naszego teamu -  ja, Bunny, Dodgeball, Ariel, Peacock i jedna dziewczyna z Nckelodeon Team (robią dodatkowe animacje typu Pan Gąbka, Dora, wszystkie te które są bardzo popularne i znane w Stanach i amerykańskie dzieci ma na ich punkcie fioła).  Utargowaliśmy dojazd na 10$ w dwie strony i zawiózł nas pan na Cucumber Beach, który tak naprawdę jest utworzoną sztuczną plażą z morską wodą. Dookoła palmy, woda krystalicznie czysta, dookoła leżaki i muzyka karaibska. Jest restauracja z wifi gdzie można zjeść albo zrelaksować się na leżakach albo iść na olbrzymią zjeżdżalnię. Tak więc leżąc na leżaku próbowałam się połączyć z internetem i niestety nie udawało się, więc postanowiłam podejść bliżej restauracji, aby „złapać neta” . Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu usłyszałam nagle coś co wydawało mi się być językiem polskim, ale od razu pomyślałam, że to raczej mało prawdopodobne spotkać rodaków w takim małym kraju Ameryki Centralnej jakim jest Belize. Zdecydowałam się „zagadać” turystów i jak się okazało są Polakami i w dodatku pochodzą z Lubina na Dolnym Śląsku!! To tej pory nie mogę w to uwierzyć! Pogadaliśmy chwilę, okazało się, że mieszkają w Kanadzie i też są na rejsie po Morzu Karaibskim. Pogadaliśmy chwilkę, poznałam ich znajomych, z tego miejsca podrawiam ich serdecznie i dziękuję za zaproszenie do Vancouver. Mam nadzieję, że uda mi się tam kiedyś wpaść! Wypiliśmy piwko, zrobiliśmy sobie zdjęcie z narodową koszulką i pożegnaliśmy się. To jest to co uwielbiam w podróżowaniu, poznaje się bardzo sympatycznych ludzi, zarówno rodaków jak i innych podróżników, dzieli się doświadczeniami, wymienia kontakty, bo nigdy nie wiadomo, czy się jeszcze kiedyś nie spotkamy.

Tak to po miłym dniu na plaży, wróciliśmy taksówką do miasta i łódką na nasz statek. Podczas transportu na statek zaraz obok nas wyskakiwały z wody piękne malutkie dolfiny. Fantastyczny widok, tak w ogóle to planujemy pływanie z delfinami w MeksykuJ

W środę wieczorem poszlismy na relaks do SPA. Są wyznaczone dni i godziny w tygodniu (poniedziałki i środy od 22 do 24) kiedy załoga może korzystać z sauny, jacuzzi, kamiennych podgrzewanych łóżek itp. Dodgeball ze Szkocji zamknął swoje rzeczy w szafce i zapomniał kodu i tak to musiał wracać do kabiny na boso, całe szczęście Bunny pożyczyła mu koszulkę, co by całkim nagi nie szedł.

Dziś jest piątek – 3 dzień na morzu, więc pracujemy prawie cały dzień. Właśnie mam 2-godzinną przerwę, więc korzystając z okazji chcę skończyć ten post i „wrzucić” go do sieci, gdyż od wtorku po troche dopisuje, ale zawsze brakuje czasu żeby go skończyć.

To by było na tyle! Obecuje, że w kolejnym poście wytłumaczę bardziej szczegółowo jak się rejsuje po morzu.

0 komentarze: