Jestem już w
Houston, w hotelu Marriott zaraz przy międzynarodowym lotnisku. Drugi odcinek
podróży Frankfurt-Houston upłynął szybko i przyjemnie, a to za sprawą starszego
Boliwijczyka, który był moim sąsiadem. Jak tylko dotarłam do swojego rzędu, usuytuowanego
na końcu pierwszego piętra (tak tak, dopiero pod koniec odkryłam, że olbrzymie
aerobusy latając na dalekich trasach mają dwa pokłady – góra i dół, po 1000
osób na każdymJ szybko
usadowiłam się między jednym starszym panem a drugim. Wyciągnęłam swój notatnik,
który dostałam od Agi Z. z Walencji i zaczęłam notować co nie co z podróży do
Ameryki Południowej, co by mi ułatwiło spisywanie wspomnień na blogu. Za chwilę
chciałam sprawdzić jakie filmy i muzykę ma w swojej biblotece Lufthansa i
zorientowałam się, że nie ma dla mnie słuchawek. Pan po lewej wytłumaczył mi,
że jak rozdawali słuchawki było ich tylko dwoje, więc musze poprosić stewardesę
o dodatkową. Od razu wywnioskowałam, że to Amerykanin i też za chwilę
poprosiłam o słuchawki. Ne dość, że dostałam wybrakowane (nie posiadały tzn.
gąbeczek do nałożenia) to jeszcze ekran dotykowy był wyjatkowo powolny.
Próbowałam wybierać filmy, muzykę, programy na ekranie delikatnie muskając
palcem wskazującym, ale bez większego efektu. Wtedy też odezwał się pan po
prawej, mówiąc, że trzeba mocniej przycisnąc. Tak też zrobiłam, ale jakoś nie
wychodziło. Pan tez spróbował i powiedział, że u niego wystapiły podobne
problemy. Tak też zaczeliśy rozmawiać, zapytał, skąd jestem czy mieszkam w
Teksanie itp. Więc pokrótce wytłumaczyłam co nie co i w końcy zapytałam, czy on
jest z Teksanu (akcent miał amerykański, ale uroda jakaś taka mieszana, troche
podchodząca pod arabską). Ku mojemu zdziwieniu starszy pan nazywał się Juan
Carlos i pochodzi z Boliwii. Więc od razu kontynuowałam po hiszpańsku i pan
cały zdumiały, że znam biegle hiszpański.
Nadziwić się nie mógl, powtarzając: „Impresionante” (z hiszp. Imponujące)J
Wytłumaczyłam mu jak do tego doszło i że hiszpańki to przecież drugi czy
trzeci język na świecie i coraz więcej osób go znaJ Od tego momentu zapomniałam o filmacch,
pana „Spiderman” też leciał nieoglądany i zaczęliśmy żwawo rozmawiać. Pan jak
sie okazało ma 67 lat, choc wygladał na około 60. Wyjechał na studia do Stanów
i tam też pozostał mieszkając przeszło 47 lat. Mówi, że pomimo takiego upływu
czasu, nadal się nie przyzwyczaił do życia i tęskni za Ameryką Południową, gdyż
jest Latynosem. Później opowiedział o rodzinie, dzieciach, swoich podróżach,
pracy, pasjach (m.in uwielbia tańczyć merengue i bardzo był zdziwiony, że wiem
co to jest?!!! Kto jak to , ale ja mam całe zestawy muzyk od salsy, cumbii,
bachaty po merengue). Bardzo często wychodzi z żoną Meksykanką potańczyć, gdyż
to go bardzo uszczęśliwia. Później ja poopowiadałm troche o sobie, pracy na
statku, podróżach, pokazałam mu nawet zdjęcia z wodospadów Iguazu, bo
powiedział, że niigdy nie był, a bardzo chciał by sie wybrać. Póżniej nawet
kilka zdjęć z Krakowa, Zakopanego, Morskie Oka... Zachwycony od razu przywołał
nazwiska Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. Jak póżniej wyszło z rozmowy pracuje w
przemyśle petrochemicznym, a jego tato był wiceprezydentem Boliwii. Nadal ma
wielki dom w La Paz (stolica Boliwii, która jest na liście 7 cudów świata co
sie dowiedziałam), w którym pomimo, że rodzice juz nie żyją nadal mieszka i
pracuje służba i szofer. 2 razy do roku jedzie w odwiedziny, a tak czasami
przyjeżdzają jego znajomi i przyjaciele. Tak więc także i ja dostałam
zaproszenie kiedy tylko będę miała ochotęJ Ogólnie rozmowa przebiegała bardzo miło i
spontanicznie, uśmiałam sie „po pachy”, gdyż Juan carlos ma duże poczucie
humoru. Podśmiewalismy sie troszkę z naburmuszonych niemieckich stewardess,
które chyba wstały lewą nogą, a mój sąsiad co chwilę miał ubaw ze słówek, które
używałam. Rozmawialiśmy o różnych krajach Ameryki Południowej, a z racji
podróży i pracy na statkach poznałam sporo Latynosów i każda nacja ma swoje
typowe wyrażenia (po których od razu można rozpoznać z jakiego kraju pochodzą),
których się nauczyłam. Zaraz potem przyszedł obiad, więc postanowiłam poprosić
o białe wino na dobry sen, bo czułam, że nadchodzi zmęczenie. Zjadłam ryż z
jakimś mięsem, kawałek chleba i odrobinę ciasta czekoladowego na deser, popiłam
winem i już czułam, że pierwsza faza snu nadchodzi kiedy to podeszła stewardesa
i zaproponowała whisky albo Baileysa po obiedzie. Baileys pomyślałam, jeden z
moich ulubionych (Aga Z. pamietasz te nasze
kawy z Baileysem – pychotka), dlaczego by nie? I okazalo się, że Juan
Carlos też jest wielkim wielbicielem Baileysa. Tak więc po chwili sączyliśmy
pyszny likier z lodem, a zaraz potem zapadłam w cudowny sen.
Dalsza część
lotu minęła podobnie na pogawędkach. Uwielbiam ludzi z Ameryki Południowej – są
otwarci, radośni, życzliwi i gościnni. Potrafią się cieszyć tym co mają i
zawsze się ty z Tobą jeszcze podzielą! Pomimo znacznej różnicy wieku (Juan
Carlos ma dzieci w moim wieku) rozmawiało nam sie naprawdę miło. Na koniec
dostałam wizytówkę z adresem i zapewnienie , że w razie jakichkolwiek problemów
w Houston mam natychmiast dzwonić, a jeśli będę kiedyś w podróżować w Teksanie
bądź Boliwii koniecznie mam się odezwać. Ja podarowałam dwa „Michałki”, które
miałam w bagażu podręcznym dla znajomych ze statku i tak się pożegnaliśmy, a ja
ruszyłam do odprawy paszportowo-celnej.
Tam bardzo
długa kolejka, ale cóż uzbroiłam się w cierpliwość i tak się nigdzie nie
spieszyłam i czekałam. Zaraz potem kilka pytań co robię w USA, odciski palców,
zdjęcie i już pomaszerowałam po odbiór bagażu. Walizka owszem i była niestety
rączka uszkodzona, co znacznie uniemozliwiało jej ciągnięcie walizki. A więc
ja, która nie jestem w ogóle roszczeniowa (uważam, żę najczęściej jest to
strata czasu i nerwów, choć wiem, że czasami powinnam spróbować) postanowiłam
do zgłosić do Lufthansy. Zaraz dostałam nr telefonu i zadzwoniłam, gdyż byłam
już poza strefą, gdzie mogłam podejść do ich stanowiska. Pani mnie informowała,
że mają w swojej polityce jasno podkreślone, że nie ponoszą odpowiedzialnośći
za żadne uszkodzenia bagaży, tzn. kółek, rączek, uchwytów. Ewentualnie można
doczytać na stronie. Trudno, pomyślałam i udałam sie na podziemny pociąg do
Hotelu Marriott, który znajduję się tuż obok lotniska.
Tam szybki
meldunek, dostałam vouchery na obiad, kolację i śniadanie. Darmowy internet
niestety tylko w holu głównym, a więc szybko wysłałam wiadomość whatssapem do
rodziców oraz znajomych. Póżniej chciałam pojechać do centrum , ale jak sie
okazało, że jesteśmy ponad godzinę jazdy autem od centrum i nie ma żadnego
transportu publicznego, poddałam się. Pomyślałam, że przejdę się po okolicy,
ale pani w recepcji powiedziała, że nie ma nic oprócz lotniska i centrum
handlowego przy lotnisku. Dodatkowo jak wyszłam było bardzo chłodno - temperatura
podobna do tej rano w Polsce jak jechałam na lotnisko, a ja tylko w polarze i
cienkiej fioletowej kurtce. Tak więc wróciłam, do pokoju, wzięłam prysznić i
wskoczyłam z netbookiem do olbrzymiego łoża i zaczęłam pisać ten post. Była
jakoś 17 popołudniu (w Europie 24), więc powoli robiło mi się sennie. Włączyłam
tv i zaraz potem zjawiła się moja współlokatorka Anika z Indonezji. Też
rozpoczyna jutro kontrakt, tyle że 8-miesięczny i pracuje jako kelnerka. Jej
lot z Dżakarty (wyspa indonezyjska) trwał 26 godzin! A w dodatku musiała
dojechać na najbliższe lotnisko oddalone od jej domu 9 godzin autem. Różnica
czasowa pomiędzy domem a Houston to 12 godzin do tyłu. To dopiero, pomyśłałam,
moje 12 godzin lotu i 7 godzin różnicy czasowej to pestka! Dochodziła 19 i już
czułam, że oczy mi się zamykają.
Teraz jest
dokładnie 5.21 nad ranem w Houston. Na komputerze wyświetla mi się 12.21 w
Europie. Obudziłam się jakoś koło 3, moja współlokatorka nie zmrużyła w ogóle
oka, wykąpała się, zjadła kolację, i od kilku godzin czyta. Tak więc ja wyspana
po 8 godzinach snu czuję się naprawdę dobrze. Zaczęłyśmy rozmawiać. Dziewczyna bardzo
sympatyczna(po raz kolejny muszę przyznać, że mam szczęście do ludzi), rok ode
mnie starsza, też zaczyna swój trzeci kontrakt i do czerwca była na Jewel czyli
obie powracamy na „stare śmieci”. Rozmawiałyśmy tak ponad dwie godziny o
wszystkim, w końcu postanowiłam włączyć netbooka, że dokończyć post i zaraz jak
się ogarnę, zejść na dól do holu i upublikować go na blogu. Anika kręci się na
łóżku próbująć zasnąć, bidulka...
Tak więc to
będzie na tyle wieści z Houston. Jest 5.30 więć chyba wskoczę pod prysznić,
zejdę na dół na internet, póżniej śniadanie i o 9 zabierają nas na statekJ Pozdrawiam wszystkich czytelników! Miłego
dnia!
0 komentarze: