Zupełnie nowe wcielenie mojego bloga!

.

Now, you can also read in other languages, please select

Relacja z ostatnich dni na ziemi kolumbijskiej







1)   POWRÓT TO EUROPY   

      A więc po długiej nieobecności wracam do pisania, bo oto już jestem na pokładzie samolotu lecącego z Bogoty do Madrytu. Jesteśmy już wysoko na niebie, a więc zanim pójde spać postanowiłam nadrobić kilkudniowe zaległości. Ale za nim zacznę, to muszę wspomnieć, że pasażerka obok mnie to Polka. Nie wiem ile jest osób na pokładzie tego samolotu, przypuszczam, że około 500 i akurat tak wyszło, że siedzimy razem.  A zorientowała się kiedy zobaczyła mój paszport. Ale wracając do tematu...

      W niedzielę bardzo wcześnie rano dojechałam autobusem z Armenii do Bogoty. Pan sprzedający mi bilet powiedział, że podróż będzie trwać około 7,5 godzin, a więc cieszyłam się, że jak wyjadę o godzinie 23 to akurat się wyśpię i będę około 6.30 w Bogocie, zanim dojadę do domu Sandry to około godziny, a więc też nie obudzm ich za wcześnie. A tutaj kilka minut po 4 kierowca włączył światło w autobusie i oznajmił, że jesteśmy na terminalu południowym w Bogocie. Ja wytrzeszczyłam oczy, bo nie ukrywam, że planowałam pospać jeszcze dwie godziny dłużej, a zostało mi tylko 30 minut do terminalu Salitre, którzy jest znacznie bliżej miejsca, gdzie mieszka Sandra. Tak więc byłam już przed 5 w miejscu docelowym cała zmarznięta, gdyż klimatyzacja w autobusach w Ameryce Południowej jest najgorszą częścią podróży autobusami. Dziewczyny, które poznałam w Salento, Niemka i Kanadyjka ostrzegły mnie, żeby grubo się ubrała, bo na pewno zmarznę. Tak też zrobiłam, ale niestety nie pomogło, bo zmarzłam niesmowicie. Tak więc zaraz po tym jak wysiadłam na dworcu, gdzie było jeszcze dość ciemno, postanowiłam się rozgrzać, poczekać aż się rozjaśni i zabić trochę czas, aby zbyt wcześnie nie obudzić wszystkich w domu Sandry w niedzielny poranek. 

2)    WYMARZONY FESTIWAL

      Ruch na dworcu autobusowym w Bogocie jak w Rzymie pomimo dość wczesnej pory. Postanowiłam zjeść gorącą zupę – caldo de costillas i napić się herbaty, którą w Kolumbii nazywa się aromatica. Posiedziałam troszkę, poobserwowałam ludzi, który pędzili w różnych kierunkach, poszłam się ogarnąć do łazienki i tak przed 6 kiedy zrobiło się już jasno postanowiłam iść na busa. Zapytałam, w którym kierunku jest wyjście na Avenida Esperanza i tam po chwilii zorientowałm się gdzie jestem i postanowiłam poczekać na collectivo. Tak jak wcześniej pisałam w Kolumbii, jak i  w innych krajach Ameryki Południowej collectivos czyli miejscowe busy zatrzymują się tam gdzie są pasażerowie. Tak więc wypatrwałam który jedzie w moim kierunku i chwilę to trwało, myślę, że z powodu wczesnej godziny, ale w końcu bus nadjechał i tak około godziny 6.30 byłam już w domu Sandry.  Na całe szczęście w domu Sandry wszyscy wstają dość wcześnie, dodatkowo mama Sandra z bratem, jego dziewczyną i dzieckiem byli już gotowi, aby pojechać na wzgórze Montserrate, a więc nikogo nie obudziłam tym wczesnym przyjazdem. 

      Po drodze wstąpiłam po pieczywo do piekarni, wypiłyśmy kawę, poopowiadałam o swoich przygodach podczas 2 –tygodniowej podróży po Kolumbii i zaczęłam planować wyjście na Festiwal Salsy popołudniu. Głównie z tego powodu zdecydowałam się wrócić do Bogoty w niedzielę rano, żeby właśnie udać się do parku i potańczyć salsę do muzyki najlepszych wykonawców kolumbijskich i innych latynoamerykańskich. Sandra niestety nie mogła mi potowarzyszyć, ze względu na nadwyrężoną kostkę, ale umówiłam się z Luisą oraz inną Sandrą. 
     Park Simona Bolivara jest  ogromnym terenem zielonym , największym w całym mieście. Kiedy dotarłyśmy z Luisą do głównego wyjścia, przeraziłam się na widok niekończącej się kolejki.... Postanowilyśmy przejść do początku w poszukiwaniu Sandry i żeby razem z nią wejść. Na całe szczęście poczatkową grupę poprosili o przejście do wyjścia bocznego, a więc  udało nam się w miarę szybko dostać do środka. Oczywiście po drodze mnóstwo kontroli. Wcześniej Luisa zaprosiła mnie, żebym u niej nocowała po festiwalu, a więc miałam ze sobą małą torbę ze swoim rzeczami. Obowiązkowo zapakowałam kurtkę, bo po tym jak przemokłam w Dolinie Cocory, postanowiłam, że już zawsze będe nosić kurtkę oraz parasol. Przy pierwszej kontroli pani chciała mi zabrać parasolkę oraz perfumę, ale jakoś się udało tłumacząc całą moją historię, że jestem przejazdem, pierwszy raz na koncercie w Kolumbii i takie inne różne rzeczy. Przy drugiej kontroli, pani z ochrony chciała także maszynkę do golenia, lusterko z kosmetyczki i puder, gdyż także miał w środku lusterko. I z tą niestety było o wiele ciężej, więc wtedy starym znanym sposobem spróbowałam porozmawiać z panem ochroniarzem, który był obok, bo jak to wiadomo kobieta lepiej się dogada z mężczyzną niż z inną kobietą w takiej sytuacji. I tak pan zabrał tylko maszynkę, co było mała stratą, a w sprawie perfumy poprosiłam, żeby przechował w swojej kieszenii i po koncercie zgłoszę się po odbiór. I się udało! 

3)    NIESAMOWITA ATMOSFERA

      Ruszyłyśmy w Luisą w stronę sceny, powoli się rozgrzewając w rytmach salsy. Tak w tłumie zobaczyłyśmy Sandrę, z którą nie mogłyśmy się skontaktować, gdyż padła jej bateria. Wcześniej dzwoniła do mnie z ulicznych numerów. Zapomniałam wspomnieć, że w Kolumbii na każdym kroku można zobaczyć panów ze swoimi stoiskami pod parasolem z kilkoma telefonami komórkowymi na sznurkach, w razie kiedy skończą Ci się pieniądze na karcie to możesz zadzwonić z tych ulicznych. I tak właśnie zadzwoniła do mnie wcześniej Sandra, a ja próbowałam na nie oddzwonić i oczywiście nikt nie odbierał. Tak więc w Kolumbii nie ma szans umrzeć z głodu czy pragnienia, bo na każdym kroku są stoiska z jakimiś przekąskami, empanadami, arepami, słodyczami, ponadto w każdym busie, autobusie co chwilę ktoś wpada próbując coś sprzedć. Jeśli akurat padła Ci bateria w telefonie albo skończy się karta możesz za drobne grosze skorzystać w ulicznych telefonów komórkowych na sznurkach. 
 
      Jak tylko się 3 spotkałyśmy ruszyłyśmy pod scenę. Tam rozpoczełyśmy pląsy w rytm salsy. Wokół mnóstwo ludzi, par i pojedyńczych osób wielbicieli salsy, którzy świetnie wywijali w rytmach muzyki. Niedaleko nas zobaczyłyśmy grupę 3 chlopaków ciemnoskórych, którzy to co wybrawiali nie mieściło się w głowie. Ludzie dookoła cykali im zdjęcia i nagrywali filmiki. Zaraz do nas zagadali, najpierw prosząc Luisę, żeby to nich dołączyła, a później oczywiście usłyszałam standardowe  - Mona!- co oznacza blondynkę w Ameryce Południowej. I tak zaczeliśmy wspólnie tańczyć i rozmawiać. Chłopaki byli w wybrzeża Pacyfiku z miasta Choca i tańczenie salsy mają poprostu we krwi. A więc ten wieczór spędziliśmy w ich gronie i jakoś po 21 zaczęłyśmy się zbierać, aby uniknąć tłumów przy wyjściu i problemów z transportem. Po drodze wypatrywalam pana policjanta, który przechowywał moją perfumę i na całe szczęście udało się go znaleźć. Po koncercie udałyśmy sie do Coty, miejscowość w okolicach Bogoty, gdzie mieszka Luisa ze swoją mamą i dziećmi.
      Kolejnego dnia rano pobudka i potowarzyszyłam wszytskim do szkoły. Mama Luisy, Diana jest dyrektorem prywatnej szkoły podstawowej i średniej, gdzie także pracuje Luisa. Rano przygotowano nam śniadania –changua, która jak usłyszałam z czego się składa wcale nie zapowiadała się czymś tak smacznym, jak się później okazało – mleko, coś w rodzaju pietruszki, pokruszone tosty i sól. Do tego arepa, czyli taki placek kukurydziany z serem żółtym, czekolada i ser zółty – pycha! Pewnie każdy teraz myśli, że to jakieś dziwne połączenie gorącej czekolady oraz sera żółtego, ale w Kolumbii to standardowy zestaw. Dodatkowo ser żółty używa się często w połączeniu z owocami czy deserami i wcale nie smakuje to aż tak dziwnie jak myślałam na początku, z racji tego, że ser żółty ne zawsze jest tłusty i słonawy jak większość serów które my znamy. Później poszłam na lekcje 3 klasy , którą akurat miała Luisa. Dzieciaki wiedziały wcześniej, że przyjadę, bo dzień wcześniej rysowały mapę świata i Luisa wspomniała, że może wpadnę w odwiedziny. Dzieciaki zadawały różne pytania, typu czy w Poloni (Polonia to po hiszpańsku Polska) wyrabia się polonię? (chłopczyk miał na myśli kolonię, czyli wodę perfumowaną). Inny chłopiec zapytał, czy jak byłam mała to lepiłam bałwana i wszyscy byli pod dużym wrażeniem, jak odpowiedziałam, że tak, to od razu zaczeli narzekać na klimat Bogoty, który nie ma różnych pór roku i dzieciaki nigdy nie widziały śniegu na oczy. Później potowaszyłam synowi Luisy, Camillowi w wyprawie do centrum Coty po farby, a później oczywiście pora obiadu. Po obiedzie pożegnałam się ze wszyskimi i ze wskazówkami Luisy ruszyłam do Bogoty, żeby spotkać się z Angeliką. 
      Z Angeliką spacerowałyśmy po Chapinero, jednej z biznesowych i elegantszych dzielnic stolicy Kolumbii. Po drodze oczywiście przerwa na kolumbijską kawę, pogaduchy, wspomnienia ze statku. I tak wyszło, że zrobiło się późno i Angelika zaprosiła mnie do siebie do domu, żebym nocowała. A więc zadzwoniłam do Sandry i powiedziałam, że wracam kolejnego dnia. Angelika mieszka w północnej części Bogoty, na strzeżonym osiedlu domków szeregowych. 
      Kolejnego dnia przespacerowałyśmy kolejne dzielnice Bogoty, poszłyśmy na obiad i popołudniu umówiłam się z Williamem, który pracuje w kasynie na statku. Później dołączyła do nas Luisa, która akurat była w centrum Bogoty i tak w doborowym towarzystwie spędziłam ostatni wieczór w Bogocie.
      Środa to już czas pakowania. Rano poszłyśmy do centrum Fontibon, dzielnicy gdzie mieszka Sandra spotkać się i pożegnać z Jennifer, która miała mały prezent dla swojego chłopaka Filipińczyka, który pracuje na statku Jewel, gdzie już jutro jedzie Sandra. Po drodze dokupiłam brakujące rzeczy, w domu się spakowałam i po 14 wzięłam taksówkę na lotnisko El Dorado.
      Teraz jestem już na lotnisku w Madrycie. Pozostało mi 5 godzin do kolejnego lotu do Berlina. Miałam plan pojechać do centrum miasta, ale jednak zrobiłam się leniwa i nadrabiam zaległości w pisaniu, obejrzę jakiś film, pośpię i zleci!
 

0 komentarze: