Zupełnie nowe wcielenie mojego bloga!

.

Now, you can also read in other languages, please select

Trójmiasto vol.1

      No i mój pobyt na polskim wybrzeżu dobiega końca… Jest wtorek, za niecałe cztery godziny wsiadam w “polskiego busa” i ruszam w stronę Wrocławia. Niespodziewanie moja wycieczka na Pomorzu przedłużyła się o 2 dni, bo zamiast tak jak planowałam wrócić w niedzielę w nocy to wracam dziś, we wtorek w nocy. Przyjechałam w odwiedziny do Moniki, koleżanki z liceum z Lubina, która obecnie mieszka w Gdańsku, a przy okazji chciałam zobaczyć się z dwoma znajomymi, których poznałam pracując na statku – Łukaszem, którego poznałam na pierwszym kontrakcie oraz Wojtkiem, którego poznałam na ostatnim.




      Trójmiasto, a w szczególności Gdańsk oczarował mnie od poczatku do końca. Stare miasto urzeka klimatem, cudowną kolorystyką oraz rozmaitością architektury. Muszę przyznać, że dodatkowo pogoda bardzo mi sprzyjała, bo od czwartku do niedzieli pogoda było bardzo letnia – wysokie temperatury oraz słońce od świtu do zmierzchu. Większość polskich starówek w dużych miastach tj. Kraków, Wrocław czy Poznań są bardzo ładne i są wizytówkami miasta, gdzie zawsze można spotkać masę turystów zarówno polskich jak i zagranicznych. Jednak jak dla mnie Gdańsk ze słynną ulicą Długą, fontanną Neptuna jak i deptakiem wzdłuż rzeki Mołtawy  stoi w czołówce najpiękniejszych miast Polski. Zachwycałam się nim od poczatku do końca pobytu. Myślę, że chyba dlatego, że bardzo dawno nie byłam na wschodnim polskim wybrzeżu, a w Gdańsku to już kilkanaście lat. Spacerując po centrum miasta bardzo często słyszy się języki skandynawskie: norweski, duński, szwedzki, a także wiele rosyjski i jak to na polskim wybrzeżu niemiecki i jak zawsze wszechobecny angielski. Przed niektórymi restauracjami widnieją informacje, że mają menu także w języku norweskim bądź rosyjskim. Dziś spacerując po raz ostatni po Długiej usłyszałam także włoski, hiszpański i francuski. A więc turyści z wszystkich części Europy odwiedzają Gdańsk.

        1). Czwartek

       W czwartek przyjechałam do Gdańska o godzinie 8.30 i spotkałam się ze znajomym Łukaszem na kawę, gdyż Monika prowadziła zajęcia taneczne i mogła mnie odebrać po godzinie 10. Fajnie było spotkać się z Łukaszem, pierwszym Polakiem którego poznałam pracując na statku dokładnie 2 lata temu kiedy pływaliśmy po Morzu Bałtyckim. Łukasz nie pracuje już na statkach, a w jednej z gdańskich restauracji. Powspominaliśmy stare czasy, poopowiadaliśmy sobie co  u nas słychać i po 10 podjechała po mnie Monika pod dworzec kolejowy i pojechałyśmy do miejscowości Jantar, oddalonej jakieś 40 km od Gdańska. Tam dowiedziałyśmy się trochę więcej na temat bursztynów, gdyż Monika będzie prowadzić niedługo takie zajęcia animacyjne dla dzieci kolonijnych. Później przeszłyśmy się na plażę i popołudniu wróciłysmy do Gdańska. Wieczorem podjechałyśmy do Gdynii do szkoły tańca salsy, gdyż Monika miała dwie darmowe wejściówki. I tam też dowiedziałyśmy się, że w jednym z sopockich klubów ma być fajna impreza w rytmach salsy i bachaty. Od razu sie ucieszyłysmy na te wiadomość, gdyż obie bardzo lubimy południowoamerykańskie melodie. Zaprosiłyśmy też Łukasza i najpierw w mieszkaniu się spotkaliśmy razem, a koło północy ruszyliśmy do klubu „Wtedy” w Sopocie. Tam parkiet był już pelny. Mnóstwo par tańczyło w rytmach salsy, bachaty i kizomby. Zdziwiona byłam ilością osób zainteresowaną tańcami latynoamerykańskimi w naszym kraju , gdyż na zajęciach w szkole było dość sporo osób, a później znaczna większość z nich chciała poćwiczyć choreografię właśnie w klubie. Oczywiście brakowało im tej giętkośći i zmysłowości jaką posiadają Latynosi, ale i tak jak na naszą szerokość geograficzną całkiem dobrze im to szło. Niedługo potem dołączyła do nas Ela, Kaszubianka, koleżanka Moniki, która po imprezie odwiozła nas także do domu.



       2). Piątek

      W piątek trochę trzeba było odespać imprezę, a później sprawdzić Monice prace magisterską, żeby w końca miała to z głowy. Popołudniu umówiłam się z Wojtkiem, a Monika miała kolejne swoje zajęcia taneczne oraz wieczorem bursztynowe animacje. Wojtek był moim przewodnikim po Gdańsku, oprowadził mnie i pokazał najwazniejsze miejsca starej części miasta. Później podjechaliśmy do Sopotu na słynne sopocki molo oraz tzw. „Monciak” pełen barów, klubów, restauracji no i ludzi. Aż wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej nie byłam w Sopocie. Jak to by teraz nie jedna osoba powiedziała, że jeżdżę po całym świecie, a do Sopotu to nigdy nie zajechałam. Następnie Wojtek zabrał mnie do małej wioski w pobliżu Gdańska, aby pokazać mi swój dom, który buduje i już niedługo w nim zamieszka. Okolica bardzo ladna, spokojna, pełna brzózek, pól i leśnych zwierząt, po drodze napotkaliśmy dziki oraz sarnę.jeszcze raz wielkie dzięki za przemiłe popołudnie Wojtek!  Po 22 Wojtek podwiózł mnie do restauracji gdzie pracuje Łukasz i tam postanowiłam poczekać na Monikę, która była na animacji pod tytułem „Poszukiwania bursztynów”. Wieczorem około godziny 22 dzieci kolonijne wybierają się z latarkami na plażę w poszukiwaniu słynnych bursztynów.

      Restauracja, gdzie pracuje Łukasz znajduje się przy hotelu, z którego z samej góry można podziwiać przepiękną panoramę gdańskiej starówki. W oczekiwaniu aż Łukasz skończy pracę zadzwoniliśmy do Luisy, naszej wspólnej koleżanki Kolumbijki, którą oboje znamy z kontraktu na statku, a którą odiwedziłam niedawno w Bogocie. Ucieszyła się niesamowicie na nasze głosy i tak zaczęliśmy rozmawiać, wspominać i planować co zobaczy kiedy przyjedzie w odwiedziny do Polski.




      3).Sobota

      W sobotę rano potowarzyszyłam Monice na festynie z okazji Dnia Dziecka w Baninie niedaleko Gdańska, gdzie prowadziła zajęcia z zumby. Gorąc był nie z tej ziemi, więc zaraz po tym pojechałyśmy na plażę w Jelitkowie, w Gdańsku, która „pękała w szwach”. Tłumy turystów – opalających się, spacerujących, biegających. Jako , że w ostatnim roku naoglądałam się bardzo wiele plaż, posiedziałyśmy tylko chwilę, Monika tradycyjnie wksoczyła do wody, a ja posiedziałam w słoneczku. Ciąg dalszy nastąpi....

0 komentarze: