Korzystając z
chwili wolnego czasu postaram sie coś dopisać na temat naszego 3-dniowego
pobytu w Pekinie. Jedziemy właśnie do kolejnego punktu zwiedzania na południu
Tajwanu. Właśnie zjedliśmy śniadanie razem z lokalnymi ludźmi. Oczywiście po
raz kolejny jedliśmy coś co wydawało nam się być smaczne. Całe menu po chińsku
bez opcji w języku angielskim, więc po prostu wskazaliśmy palcem co byśmy
chcieli i w sumie wybór okazał się całkiem trafny. W Chinach i Tajwanie jedzą
sporo czegoś na podobieństwo polskich pierogów, czyli nadziewają kulki z ciasta
różnymi rzeczami,np. mięsem, kapusta, czasami krewetkami i albo je gotują albo
podpiekają. Jest to bardzo smaczne i tak jak pisałam w smaku przypomina polskie
gotowane albo pieczone pierogi. Później łyk kawy, wymieniliśmy pieniądze w banku, gdzie po raz kolejny oglądali mój
paszport z każdej strony pięciokrotnie ale w końcu wypłacili dolary tajwańskie.
1000 dolarów tajwańskich to około 100-120 polskich złotych. Ale wracając do
historii w Pekinie....
A więc trzeci
dzień przeznaczyliśmy na słynne Zakazane Miasto. Tam już podeszliśmy na pieszo,
gdyż znajdowało się blisko naszego hostelu. Tego dnia było już naprawdę
zimnooo... Pochmurne niebo, jakaś lekka mżawka, dopiero później troszkę
przebijało sie słońce. Ubrani dość ciepło wyruszyliśmy. Po drodze spotkaliśmy
jakiegoś Chińczyka, która śmiało zagadał do nas płynnym angielskim i zapytał
czy wybieramy się do Zakazanego Miasta. Opowiedział nam, że jest nauczycieem
chińskiego w Pekinie i właśnie szedł na spotkanie ze swoimi uczniami. Pytał się
jak znosimy zanieczyszczenie w Pekinie i powiedział nam, że od jakiegoś czasu
jest zakazane palenie na zewnątrz, ze względu na znaczie już zanieczyszczone powietrze. Mówił , że ludzie modlą sie o
deszcz, który pozwoli choć na trochę oczyszcić powietrze. I co najciekawsze
powiedział, że pogoda jest wyjątkowo ładna jak na tę porę roku??! Nie było
śniegu i temperatura w okolicach zera, więc naprawde ciepłą zimę mają do tej
pory. Jak to usłyszałam to wyjątkowo śmiać mi się zachciało, bo moje stopy i
ręce były już dobrze zmarznięte. Czapka na głowie i dodatkowo kaptur sprawił, że
wygladałam jak eskimos. Zaprosił nas do takiej maleńskiej galerii sztuki, gdzie
można było zobaczyć a także kupić malowidła chińskich atystów, znanych
profesorów a także uczących się studentów. Tam też rodzice zakupili prezenty w
postaci malowidła przedstawiającego mur chiński w różnych porach roku. Panowie
byli bardzo byli mili, poczęstowali nas chińską herbatą, w zamian dostali polskie
cukierki. Zaraz po galerii ruszyliśmy do Zakazanego Miasta. Po raz kolejny musieliśmy
przejść przez bramki bezpieczeństwa. Zapomniałam wpsomnieć, że jest bardzo
wzmożona kontrola bezpieczeństwa w Chinach. Przed każdym wejściem do metra bądź
jakiegoś ważniejszego miejsca musieliśmy podać torebki czy plecaki przez
skaner, który często coś tam sygnalizował, ale w sumie nigdy nic więcej nie
chcieli od nas. Zakazane Miasto to olbrzymi teren z mnóstwem światyń i sal
cesarzowych. Przed głównym wejściem wisi wielki obraz wiecznie żywego Mao.
Świątynie są tak naprawdę bardzo podobne, różnią sie tylko rozmiarem.
Przeważają barwy czerwono-złote, charakterystyczne zakończenia dachów i zapachy
kadzideł unoszące się dookoła. Ludzi cała masa, w przeważającej części Azjaci,
ale gdzieś w tłumie można było zobaczyć białe twarze. Tam też w tłumie ludzi,
usłyszeliśmy polskie głosy. Była to polska grupa turystów, którą od pierwszego
dnia codziennie spotykaliśmy. Zaczęliśmy od lotniska, gdzie akurat wylądował
polski smaolot z Warszawy. Później spotkaliśmy ich na murze chińskim i własnie
w Zakazanym Mieście. Całe Zakazanego Miasto jest na planie prostokąta i
wszytskie światynie wraz z placami układają się w zgrana całość. Najładniejszy
jednak jest widok z pobliskiego wzgórza, z którego roztacza się wspaniały widok
na całe Zakazane Miasto. Można stamtąd ujrzeć większość budynków i placów. Tam
też moja mama zauważyła możliwość przebrania się w cesarzowe stroje i zrobienie
sobiie pamiątkowych zdjęć. W sumie na początku trochę z przymknietym okiem na
to popatrzyłam, ale jak tylko zobaczyłam moich rodziców poprzebieranych za
chińską parę cesarzową to uśmiałam się niesamaowicie Najlepiej będzie chyba jak
wrzucę te zdjęcia i wtedy sami uśmiechniecie się na ich widok. Później także ja
z Dorotą zdecydowałyśmy się na sesję zdjęciową w cesarskich szatach z
nakryciami głowy dla księżnczki i królowej. W sumie będzie fajna pamiątka
spojrzeć za kilka lat na te zdjęcia. .. Myślę,
żę widoki z Muru Chińskiego oraz te ze wzgórza rozchodzącego się na
Zakazane Miasto to będą te obrazy z Chin, które zachowają się w mojej pamięci na
dłużej. Ogólnie przez 3 dni w Chinach udało nam się zobaczyć najważniejsze
miejsca w Pekinie. Na pewno udało się poczuć trochę atmosferę Orientu,
szczególnie gdyż był to pierwszy raz w Azji (nie liczę wyjazdów do Turcji,które
są mieszanką europejsko-azjatycką). Chiny są na pewno ciekawym krajem z bogatą
kulturą i hstorią, jednak nie moge powiedzieć, że jestem nimi oczarowana.
Myślę, że pogoda miała na to duży wpływ, gdyż po ostatnich miesiącach w
tropikach, każdy by zmarzł przy temparaturze zerowej. Jedzenie nie smakuje mi
jakoś szczególnie i jest to zupełnie inne jedenie od tego, które serwują w
restauracjach chińskich w Europie. Tutaj przeważa serek tofu, różnego rodzaju
gotowane kapusty, zupki z makaronami i dodatkiem wołowiny badź wieprzowiny,
albo właśnie gotowane bądź pieczone nadziewane pierożki. Myślę, że w chwili
obecnej ciężko jest to sobie wyobrazić, dlatego też po przyjeździe do domu wrzucę najlepsze zdjęcia, w tym także zdjęcia
jedzenia, które często fotografowaliśmy. Co jeszcze na temat Chin.... Byliśmy
często pewnego rodzaju atrakcją z racji koloru skóry i jasnych włosów.
Spotykaliśmy się casem ze zdumieniem, strachem bądź zaciekawieniem. Nie byliśmy
aż tak bardzo zauważani jak jesteśmy tutaj na Tajwanie szczególnie teraz kiedy
objeżdzamy całą wyspę i jesteśmy w mniejsyzych miejscowościach i ludzie na nasz
widok albo mówią Hello albo Bye, chcąc zagadać coś w języku angielskim.
Bardziej odważni rozpoczynają nawet konwersację na podstawowym poziomie,
pytania typu skąd jesteśmy, na które już nawet moja mama potrafi śmiało
odpowiedzieć – I am from Poland! Ogólnie ludzie są mili, przynajmniej próbują
pomimo bariery językowej. Jeśli zagadujemy po angielsku, często widać strach w
oczach... ale jakoś daliśmy radę. Poruszanie sie po Pekinie jest dość latwe, ze
względu dobrze działającego metra, Ceny też są dość niskie za jedzenie,
transport publiczny czy hostel, zbliżone do cen polskich. Widoki w Pekinie to
jak widoki w ogromnym mieście - korki, tłumy ludzi, zbiorowiska budynków, biurowców...
W środę udało nam się też jeszcze pospacerować pośród lokalnych chińskich
dzielnic, tzn. hutongów. Są to tradycyjne chńskie dzielnice, gdzie na planie
prostokąta, który stanowił wspólny dziedziniec budowane są dookoła parterowe mieszkania. Brak jest najczęściej systemu wodociągowego
oraz centralnego ogrzewania, a toalety są na zewnątrz. Uliczki sa wąskie,
mroczne, co kilkaset metrów mozna zobaczyć jakiś sklepik, wzdłuż mieszkań
ustawione skuterki, motorki przed drzwiami do mieszkań.
Po całym kolejnym
dniu na zewnątrz, udaliśmy się do hostelu. Spakowaliśmy się, zamówiliśmy
taksówkę na kolejny dzień na lotnisko. Po raz kolejny próbowałam się zalogować
na komputerze w hostelu, żeby sprawdzić pocztę i nie udało mi się... Zdziwiło
mnie to, że za kazdym razem , gdzie była otwarta sieć wifi, nie mogłam sprawdzić
ani facebooka ani poczty gmaila. Dopiero grupa turystów w hostelu powiedziała
mi, że w Chinach nie działa ani facebook ani poczta gmail. I jak się okazało
jest to prawda. Jeśli chce się z nich korzystać to trzeba ściągnąć specjalny
program z internetu, aby umożliwił działanie tych aplikacji.
3 dni w Pekinie
dobiegły końca i kolejnego dnia w czwartek podeksyctownai pojechaliśmy na
lotnisko, aby wsiąść w samolot do Taipei, na Tajwanie. Tego dnia też
usłyszeliśmy też o katastrofie samolotu na Tajwanie, który miał miejsce dzień
wcześniej. Mały samolot zaraz po starcie miał awarię silnika, więc pilot
samolotu nakierował na rzekę, aby samolot wylądował w wodzie, powodując
mniejsze straty w ludziach. Rozpisywano się o tym w gazetach oraz pokazywano wszędzie
w telewizji.. Po 14 wsiadliśmy do samolotu, ja szczęśliwa przede wszystkim
zapowiedzianą zmianą pogody, gdyż brat Grzesiek zapowiedział dużo wyższe
temperatury niż te pekińskie, jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna...
0 komentarze: