A więc po
godzinie razem z Janą wysiadłyśmy na głównym placu w Salento. Miałam w kieszeni
wizytówkę jednego z hosteli, która wzięłam z recepcji hostelu w Medellin, ale
Jana zaproponowała, żebyśmy zatrzymałyśmy się w PLANTATION HOUSE, gdyż
wyczytała w swoim przewodniku, że dają zniżki na wycieczki na plantacje kawy za
każdą spędzoną tam noc. Tak więc postanowiłyśmy poszukać tego miejsca, co
okazało się stosunkowo proste, gdyż podobnie jak w większości miast kolumbisjkich, o czym
pisałam wcześniej nazwy ulic to poprostu CALLE z numerem oraz CARRETERA z
numerem, który są nadawane kolejno.
Po 10 minutach
zameldowałyśmy się juz na recepcji, ja tylko na 2 noce, Jana na 4 i za 19 000
pesos kolumbijskich za noc(czyli około 30 polskich złotych) miałyśmy pokój wieloosbowy, a tak naprawdę tylko
3-osobowy, w którym byłyśmy tylko dwie, więc tak jakbyśmy miały pokój prywatny.
Szybko zostawiłyśmy
plecaki i postanowiłyśmy pójść coś zjeść. Niestety było już po godzinie 16,
więc większość restauracji nie serwowała już „almuerzo ejecutivo”, czyli zestaw
obiadowy, gdzie za podaną cenę średnio od 6 000 do 12 000 pesos, czyli od 10 do
20zł, otrzymuje się zupę, drugie danie
plus napój. Dodatkowo muszę napisać, że porcje są bardzo duże i nawet taka
osoba jak ja która jest sporo może się naprawdę najeść do syta.
Po obiedzie
zdecydowłyśmy się na spacer po centrum miasteczka. Kamieniczki przy głównym
placu sa bardzo urokliwe, w różnych kolorach, w stylu kolonialnym. Dookoła całe
mnóstwo sklepów z pamiątkami oraz arcydziełami ręcznie wyrabianymi, tj. torby,
odzież, biżuteria.
Zdecydowałyśmy
się podejść kilka schodków pod górę, skąd można było podziwiać panoramę całego
miasteczka. Tam odpoczywając na huśtawce poznałyśmy Dianę, Kolumbijkę, która
czekała na koleżankę. Dziewczyna nie wiedziała, że mówię po hiszpańsku i
próbowała wytłumaczyć mi, że zraniła sobie rekę schodząć z konia. Po chwilii
zorientowała się, że rozumiem hiszpański i opowiedziała nam całą swoją
historię. Pochodzi z Medellin i przebywała obecnie na wakacjach z rodziną w
Armenii, oddalonej niecałą godzinę jazdy od Salento i przyjechała na jeden
dzień, gdyż bardzo lubi to miasteczko. Umówiła się ze znajomą, która niestety „wystawiła”
ją, a więc zaproponowałyśmy jej, że może dołączyć do nas.
Najpierw
poszłyśmy na kawę, do bardzo klimatycznej kafejki, a później kiedy Jana chciała
wracać do hostelu, odprowadziłyśmy ją a same poszłyśmy szkosztować lokalnego
piwa. Diana okazała się bardzo sympatyczną dziewczyną. Opowiedziała mi co nie
co o rejonie, tak słynnym z uprawy kawy i kiedy powiedziałam jej, że kolejnego
dnia planujemy pojechać do Valle de Cocora, odpowiedziała, że z chęcią do nas
dołączy , bo uwielbia to miejsce, nawet pomimo tego,że była już tak
wielokrotnie.
Pierwsze zdjęcie poniżej z Dianą, drugie z Janą (ale się zrymowało).
0 komentarze: