Drugi dzień w Kartagenie dobiega końca. Jest prawie 18.30, wróciłam niedawno, wzięłam prysznic, bo gorąc nie z tej ziemi i przyszłam na taras z kolumbisjkim zimnym piwem, aby co nie co napisać. Balkon jest akurat w takim przejściu, gdzie jest bardzo przyjemnie z powodu bryzy, która znacznie umila pobyt tutaj, nie wspominając już o zimnym kolumbisjkim browarze. Dziś cały dzień spacerowałam i zwiedzałam stare miasto. Wyszłam jakoś po 10 rano i tak do 18. najpierw poszłam zobaczyć zamek San Felipe, później obeszłam calą dzielnicę Getsemani i Bocagrande, wstąpiłam nawet do muzeum złota i poszłam do portu zarezerwować wycieczkę na jutro - płynę na wyspy Rosario i Białą Plażę.
Dziś zdecydowanie więcej ludzi na ulicach, z racji tego, że wczoraj było święto. I w sumie dobrze się złożyło, że wczoraj zrobiłam sesję zdjęciową w starym mieście, bo dziś w tle zdjęć pełno by było ludzi i zdjęcia nie miały by takiego uroku. Moje stopy całe w plastrach. Całe szczęście wczorajsza rana dobrze się goi i już prawie nie kuśtykam. Bez sensu by było siedzieć w hostelu bezczynnie z powodu rany i odscisków, kiedy jest się w pieknej karaibskiej Kartagenie. Tak sie właśnie zastanawiam, czy pisałam , że musiałam kupić nowy aparat fotograficzny,ale chyba nie... W ostanim tygodniu codziennie gdzieś jeżdziłyśmy, spotykałyśmy się ze znajomymi, a jak wracałyśmy to o 22 ja już zasypiałam , bo następnego dnia miałyśmy rano pobudkę. Sandra postanowiła zapisać się na lekcje tańca salsy, merengue albo bachaty, więc postanowiłam, że jej potowarzyszę choć przez kilka dni. Byc w Kolumbii i uczęszczać na lekcje tańca to marzenie! Zrobiłyśmy rozeznanie po szkołach tańca w okolicy, lecz niestety większość miała zajęcia tylko popołudniu, kiedy my raczej zawsze miałyśmy jakieś plany. Jedna szkoła niedaleko domu Sandry oferowała zajęcia od 6.30 do 7.15 , zajęcia typu trening personalny, codziennie inne zajęcia, typu. cross-fit, rumba, rozciąganie. Sandra się zdecydowała zapisać na swojee 3,5 tygodnia pobytu w domu zanim rozpocznie kolejny kontrakt na statkach, a ja postanowiłam jej potowarzyszyć przez moje ostatnie 3 dni w Bogocie. I tak codzinnie budziłam się przed 6, i tak w środę uczestniczyłyśmy w zajęciach, natomiast jak poszłyśmy w czwartek okazało się, że pani zachorowała i nie było zajęć, i tak smao w piątek! Bez żadnego wcześniejszego powiadomienia. No ale nic to tak też wstawałam o 6 rano przez ostatnie kilka dni w Bogocie, dlatego też kiedy musiałam wstać o 5.30 w poniedziałek, żeby pojechać na lotnisko, nie było juz żadnego problemu. W sobotę też wstałyśmy, żeby pojechać na zajęcia do centrum o godzinie 7 . Zajęcia z kolumbijskiego tańca folklorystycznego, prowadzone przez byłą nauczycielkę Sandry która zresztą jest niesamowita. ładny nam dała wycisk, a ćwiczenia na roziąganie po zajęciach były najlepszymi jakie w żyiu miałam. Jak wyszłyśmy po 9 rano to obie byłyśmy pełne energii i poszłyśmy do centrum na zakupy.
Na temat mojego apartu. Otóż mój aparat Canon kupiłam 3,5 roku temu w Limie, Peru, gdyż mój stary aprat wyleciał z rąk mojej drogiej koleżanki Izabeli na jednej z plaż koło Pachacamac, gdzie mieszkałyśmy. A że było to przed naszym wielkim zwiedzaniem Peru, m.in. Machu Picchu to musiałam kupić nowy, bo jak to być w tylu pięknych miejscach Peru bez aparatu. Pamiętam, że aparat śmigał bez problemu 2 lata i pewnego dnia jak byłam w Oslo, zauważyłam na zdjęciach jakieś dziwne linie... Był to akurat ostatni dzień pobytu w Norwegii, a więc wróciłam do domu i postanowiłam go naprawić. Niestety okazało się, że gwarancja z Ameryki Południowej nie działa w Europie, a ponadto nawet gdyby działa to jest to tylko roczna gwarancja, a minęło prawie 2 lata od zakupu aparatu. A więc wybrałam się do pana, który zajmuje się naprawą aparatów różnych marek w Lubinie i tam pan powiedział mi, że był jakiś problem z matrycą, i że wynikło to z tego, że zrobiłam za dużo zdjęć!! Hahah a ja na to, że na tyle ile się orientuje aparat jest do robienia zdjęć. I tak od tego czasu 1,5 roku aparat śmigał bez problemu aż do poniedziałku zeszłego tygodnia. Pamiętam byłam w Usaquen , jednej z ładniejszych dzielnic Bogoty i czekałam na Paolę i chciałam zrobić kilka zdjęć dzielnicy nocą i nagle zobaczyłam te linie na zdjęciach, które widziałam po raz pierwszy w Oslo... Wtedy już wiedziałam, że znowu nastąpił ten problem. I znowu narobiłam za dużo zdjęć. Ale rzeczywiście ostatni rok był bardzo intensywny dla aparatu - robiłam zdjęcia na Alasce, w Brazylii, Argentynie, Urugwaju, poprzez Karaiby az do Azji i ponownie w Ameryce Południowej. Miał prawo wyczerpać moc.. Po czwartkowej wycieczce do Guatavity, pojechałyśmy z Angelicą i Sandrą do centrum handlowego zobaczyć ceny aparatów. Ceny były trochę wyższe niż planowałam wydać, ale jak wróciłyśmy do domu to sprawdziłyśmy ceny na takim jakby polskim allegro - mercado libre i znalazłyśmy ciekawy model prostego ale dobrego Nikona za 150zł taniej, więc od razu zarezerwowałyśmy i kolejnego dnia przyszedł do domu Sandry! I jak widać na zdjęcia, aparat jest calkiem dobry. I tak to po raz kolejny musiałam kupić aparat w Ameryce Południowej.
Dziś zdecydowanie więcej ludzi na ulicach, z racji tego, że wczoraj było święto. I w sumie dobrze się złożyło, że wczoraj zrobiłam sesję zdjęciową w starym mieście, bo dziś w tle zdjęć pełno by było ludzi i zdjęcia nie miały by takiego uroku. Moje stopy całe w plastrach. Całe szczęście wczorajsza rana dobrze się goi i już prawie nie kuśtykam. Bez sensu by było siedzieć w hostelu bezczynnie z powodu rany i odscisków, kiedy jest się w pieknej karaibskiej Kartagenie. Tak sie właśnie zastanawiam, czy pisałam , że musiałam kupić nowy aparat fotograficzny,ale chyba nie... W ostanim tygodniu codziennie gdzieś jeżdziłyśmy, spotykałyśmy się ze znajomymi, a jak wracałyśmy to o 22 ja już zasypiałam , bo następnego dnia miałyśmy rano pobudkę. Sandra postanowiła zapisać się na lekcje tańca salsy, merengue albo bachaty, więc postanowiłam, że jej potowarzyszę choć przez kilka dni. Byc w Kolumbii i uczęszczać na lekcje tańca to marzenie! Zrobiłyśmy rozeznanie po szkołach tańca w okolicy, lecz niestety większość miała zajęcia tylko popołudniu, kiedy my raczej zawsze miałyśmy jakieś plany. Jedna szkoła niedaleko domu Sandry oferowała zajęcia od 6.30 do 7.15 , zajęcia typu trening personalny, codziennie inne zajęcia, typu. cross-fit, rumba, rozciąganie. Sandra się zdecydowała zapisać na swojee 3,5 tygodnia pobytu w domu zanim rozpocznie kolejny kontrakt na statkach, a ja postanowiłam jej potowarzyszyć przez moje ostatnie 3 dni w Bogocie. I tak codzinnie budziłam się przed 6, i tak w środę uczestniczyłyśmy w zajęciach, natomiast jak poszłyśmy w czwartek okazało się, że pani zachorowała i nie było zajęć, i tak smao w piątek! Bez żadnego wcześniejszego powiadomienia. No ale nic to tak też wstawałam o 6 rano przez ostatnie kilka dni w Bogocie, dlatego też kiedy musiałam wstać o 5.30 w poniedziałek, żeby pojechać na lotnisko, nie było juz żadnego problemu. W sobotę też wstałyśmy, żeby pojechać na zajęcia do centrum o godzinie 7 . Zajęcia z kolumbijskiego tańca folklorystycznego, prowadzone przez byłą nauczycielkę Sandry która zresztą jest niesamowita. ładny nam dała wycisk, a ćwiczenia na roziąganie po zajęciach były najlepszymi jakie w żyiu miałam. Jak wyszłyśmy po 9 rano to obie byłyśmy pełne energii i poszłyśmy do centrum na zakupy.
Na temat mojego apartu. Otóż mój aparat Canon kupiłam 3,5 roku temu w Limie, Peru, gdyż mój stary aprat wyleciał z rąk mojej drogiej koleżanki Izabeli na jednej z plaż koło Pachacamac, gdzie mieszkałyśmy. A że było to przed naszym wielkim zwiedzaniem Peru, m.in. Machu Picchu to musiałam kupić nowy, bo jak to być w tylu pięknych miejscach Peru bez aparatu. Pamiętam, że aparat śmigał bez problemu 2 lata i pewnego dnia jak byłam w Oslo, zauważyłam na zdjęciach jakieś dziwne linie... Był to akurat ostatni dzień pobytu w Norwegii, a więc wróciłam do domu i postanowiłam go naprawić. Niestety okazało się, że gwarancja z Ameryki Południowej nie działa w Europie, a ponadto nawet gdyby działa to jest to tylko roczna gwarancja, a minęło prawie 2 lata od zakupu aparatu. A więc wybrałam się do pana, który zajmuje się naprawą aparatów różnych marek w Lubinie i tam pan powiedział mi, że był jakiś problem z matrycą, i że wynikło to z tego, że zrobiłam za dużo zdjęć!! Hahah a ja na to, że na tyle ile się orientuje aparat jest do robienia zdjęć. I tak od tego czasu 1,5 roku aparat śmigał bez problemu aż do poniedziałku zeszłego tygodnia. Pamiętam byłam w Usaquen , jednej z ładniejszych dzielnic Bogoty i czekałam na Paolę i chciałam zrobić kilka zdjęć dzielnicy nocą i nagle zobaczyłam te linie na zdjęciach, które widziałam po raz pierwszy w Oslo... Wtedy już wiedziałam, że znowu nastąpił ten problem. I znowu narobiłam za dużo zdjęć. Ale rzeczywiście ostatni rok był bardzo intensywny dla aparatu - robiłam zdjęcia na Alasce, w Brazylii, Argentynie, Urugwaju, poprzez Karaiby az do Azji i ponownie w Ameryce Południowej. Miał prawo wyczerpać moc.. Po czwartkowej wycieczce do Guatavity, pojechałyśmy z Angelicą i Sandrą do centrum handlowego zobaczyć ceny aparatów. Ceny były trochę wyższe niż planowałam wydać, ale jak wróciłyśmy do domu to sprawdziłyśmy ceny na takim jakby polskim allegro - mercado libre i znalazłyśmy ciekawy model prostego ale dobrego Nikona za 150zł taniej, więc od razu zarezerwowałyśmy i kolejnego dnia przyszedł do domu Sandry! I jak widać na zdjęcia, aparat jest calkiem dobry. I tak to po raz kolejny musiałam kupić aparat w Ameryce Południowej.
0 komentarze: