No i jestem
już w Parku Narodwym w Tayronie,
niedaleko Santa Marta. Tak jak planowałam, dziś rano zaraz jak się pożegnałam
z Jacquelin z mojego hostelu udałam sie pod hotel Niemca, z którym miałam
jechać autem do Santa Marta. Mój hostel był rewelacyjny. Jesli ktoś
kiedykolwiek będzie w Kartagenie to gorąco polecam hostel Makako Chill Out.
Wyposażenie super, kuchnia, łazienki, przesympatyczna obsługa, miła rodzinna
atmosfera i dobra cena bo około 35-40zł. A więc tak jak wcześniej pisałam hotel
Rodgera, tak go nazywałam, gdyż jego niemieckie imię było dla mnie zbyt trudne
to wymówienia znajdował się 3 minuty drogi od mojego hostelu. A więc wyszłam
trochę wcześniej, aby dojść przed czasem, bo jak wiadomo Niemiec mówi 8.30 to
8.30 a nie klka minut po. Podeszlam i usiadłam przed hostelem czekając na
niego.Kilka minut minęło i Rodgera nie pojawiał się... trochę się zdziwiłam, bo
wyglądał na solidnego Niemca, spróbowałam zadzwonić, ale z mojego
kolumbijskiego numeru nie udało się, wiadomość także się nie wysłała, gdyż nie
doładowałam konta. Już zaczęłam planować podróż autobusem, kiedy coś mnie
skusiło i postanowiłam wejść do środka i zapytać o niego. A on oczywiście
siedział w środku czekając na mnie aż się pojawię. To się dogadaliśmy...Koniec
końców się znaleźliśmy i ruszyliśmy do auta. Droga do Santa Marta to około 200
km, jechaliśmy wzdłuż wybrzeża morza, aż 5 razy musieliśmy zatrzymać się aby
zaplacić za drogę. Fakt faktem drogi bardzo dobre, coś na skalę autostrady,
widać , że ciągle remontują, ale naprawde byłam zdziwiona takim dobrym stanem
dróg. Radio w aucie nie działało, ale na całe szczęście odtwarzacz USB tak i że
akurat zawsze mam ze sobą moją pamięć Usb tak też zapuściłam moje ulubione
piosenki latynoskie. Trochę pogadaliśmy, trochę pooglądałam widoki, które
jednak nie były aż takie ujmujące.. Myślę, że z racji pochmurnej pogody i braku
słońca. Jak wiadomo w blasku słońca każdy widok pięknieje. Po 4 godzinach
dojechaliśmy do miasta, na mapce Rodgera zobaczyłam, że autobusy do Tayrony
odjeżdżają z ulicy 11, a więc kiedy przejeżdzaliśmy koło ulicy 15 postanowiłam,
że wysiądę, gdyż chciałam wejść do parku dzisiaj, a wyczytałam, że wpuszczają
tylko do godziny 17, żeby ludzie mieli czas dojść do celu zanim zrobi się
ciemno około 18.30-19. Tak więc zrobiłam
plan, że najpierw zjem szybko jakiś obiad, kupię wodę , coś na kolację i
śniadanie w supermarkecie, bo ceny w parku kosmiczne i ruszę na autobus.
Wszystko posżło zgodnie z planem, obiad za 6 000 pesos bardzo smaczny i tani,
bo za około 8,5zł – zupa rybna i drugie danie,wieprzowina, tradycyjnie ryż,
surówka, fasolka i patacon, czyli pieczony banan. Pan był bardzo uprzejmy podał
mi wszystkie cenne informacje – gdzie jest najblizszy Exito, czyli kolumbisjki
supermarket oraz jak dość do autobusu. Tak też zrobiłam, po drodzę wypiłam
„perico”, które w Kolumbii oznacza kawę z mlekiem i ruszyłam na busa. Upał nie
z tej ziemi w Santa Marta, człowiek poci się nie ruszając się z miejsca. Pomimo
tego, że słońce było gdzieś schowane za chmurami, powietrze było gorące bardzo wilgotne z racji położenia tuż nad
samym morzem. Około 16 dojechałam pod
bramy parku, kupiłam bilet i z racji tego, że było już późno zdecydowałam się
podjechać busem pierwszy odcinek a późniejszy odcinek, około godzinny przejść.
Na wejściu dostałam mapkę i dokładne instrukcje, dziś zobaczyłam tylko
niewielki kawałek parku, bo jak dotarłam na miejsce, przeszłam się tylko chwilę
i już się zrobiło ciemno. Widoki są nieziemski, co zresztą będzie można
zobaczyć na zdjęciach. Jak poszłam na plażę, robiło się już szarawo, dodatkowo
jakoś mgliście poczułam się jak w serialu „Zagubieni”. Wzburzone morze, dzika
plaża, za mną gęste lasy. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Położyłam
się na ogromnym pniu, patrzylam w niebo, cudowna cisza, słychać bylo tylko szum
morza. Zresztą podobnie jak teraz. Siedzę przed „moim pokojem”, nie wiem jak to
nazwać, jest to pomieszczenie otoczone moskitierą, w środku 12 hamaków
wiszących koło siebie. W parku są różne formy zakwaterowania, luksusowe domki,
oczywiście za które się trochę płaci, namioty, można miec albo swój albo
wypożyczony albo właśnie hamaki, i podobnie swój albo wypożyczony. Pomyślałam
sobie, że w namiocie to już kiedyś spałam, a więc lepszą opcją będzie hamak.
Kilka razy człowiek spał w hamaku, ale nigdy tak jakby całą noc. Zobaczymy jak
będzie, na chwilę obecną jestem podekscytowana. Ponadto cena bardzo przystępna
to tylko 12 000 pesos czyli jakby 15-20zł . Planuje skończyć tą notatkę i
wskoczyć do hamaka i obejrzeć jakiś film i spać, bo jutro rano chcę wcześnie
wstać i połazić trochę po parku i weczorem wrócić do miasta bo zarezerwowałam już
wczoraj hostel na dwie noce w Santa Marta. Miejsce tutaj bardzo klimatyczne,
jest sporo ludzi, w większości słyszę hiszpański i angielski, niedaleko w oddali słyszę ludzi mówiących po francusku.
Kolację już zjadłam, jest wczesna pora bo dopiero 19.30, ale bardzo już ziemno,
a więc spacery odpadają. Wszyscy straszyli mnie przed insektami tutaj, ale jak
narazie jest ok. Użyłam sprayu i chyba jakoś skutecznie, bo nic się narazie do
mnie nie zbliża. W tym momencie nasuwa mi się myśl na temat bezpieczeństwa
tutaj. Większość znajomych pyta się mnie jak to wygląda właśnie z
bezpieczeństwem w Kolumbii, czy nie miałam jakiś nieprzyjemnych sytuacji. Otóż
muszę powiedzieć, że dawno nie czułam się tak bezpiecznie. W Kartagenie
pierwszej nocy jak wyszłam spotkać się z Giovanii, znajomym mojej koleżanki i
widziałam policję na każdym kroku to myślałam, że coś się stało, ale Giovanii
powiedział, że patrol jest zawsze i wszędzie. I rzeczywiście w centrum starego
miasta policję, która rzekomo patroluje widać wszędzie. Nie wiem tak naprawdę
jak im idzie w sytuacji kryzysowej, ale wrażenie to sprawiają bardzo dobre.
Ponadto moi znajomi z Bogoty oraz wszyscy tutaj lokalni ludzie ostrzegają mnie
przez niebezpieczeństwem , aż czasami to już sama zaczynam się bać. Wiem, że to z troski, gdyż nie chcą, aby
stało mi się coś złego w ich kraju. Odkąd wyjechałam w poniedziałek ze stolicy,
codziennie dostaję wiadomości od znajomych na Whatsappie czy Facebboku jak mija
podróż i czy wszytsko w porządku. Tutaj w parku nie ma ani internetu ani
zasięgu, więc z racji oszczędności baterii wyłączyłam telefon i mam nadziję, że
się domyślą, że jestem cała i zdrowa w Tayronie. We wtorek jak spacerowałam po
starym mieście podeszła do mnie grupka chłopców i powiedziała, że mam im kupić
wodę, Oczywiście udałam, że ich nie rozumiem i powiedziałam łamanym
hiszpańskim, że nie mówię po hiszpańsku i zaraz jakiś pan krzyknął. „Zostawcie
dzewczynę w pokoju” . No i dzieciaki zobaczyły przejeżdzające bryczkę i zaraz
na nią wskoczyli. Tak poza tym to trzeba zawsze zachować zdrowy rozsądek.
Zarówno w Kolumbii jak i w Polsce, Hiszpanii, Kongo czy jeszcze nie wiem jakim
innym miejscu na świecie są miejsca, gdzie o pewnym porach dnia i nocy nie
chodzi się samemu. Ja więc także stosuję się do tej zasady. Pieniądze,
dokumenty i wartościowe rzeczy nigdy nie trzymam razem. Kiedy jestem w hostelu
to zawsze zostawiam je w tj. sejfie, albo zawsze są szafki zamykane na kłódkę. Ja taką
małą kłódkę mam ze sobą i bezpiecznie zamykam rzeczy. Jeśli przemieszczam się z
jedngo miejsca na drugie to wiadomo mam wszytsko ze sobą ale za do
rozparcelowne po całym ciele. Pamiętam jak w sobotę rano po 9 wyszłyśmy z
Sandrą po zajęciach tańca i poszłyśmy kupić pyszne arepy i tinto (w Kolumbii
tak nazywają czarną kawę bez mleka). I czekaliśmy chwilę bo była kolejka, każdy na siebie
spoglądał, dzielnica niezbyt ciekawa, ale nie tam żeby się bać nie wiadomo
czego. Zaraz jak odeszliśmy , Sandra dość głośnym tonem powiedziała do mnie:
„Musimy iść do centrum na pieszo, bo nie starczy nam na autobus”. A ja na to:
„Spokojnie, ja mam pieniądze”. Na to Sandra: „Cicho, nie mów tego głośno, zaraz
Ci wytłumaczę” powiedziała ściszonym głosem. Ja nic z tego nie zrozumiałam,
dopiero za rogiem po chwili mi wytłumaczyła, że tak czasem robi, żeby ludzie
wiedzieli, że nie ma pieniędzy, czyli żeby czuła się bezpiecznie. Uśmiałam się
nie z tej ziemi, jak pomyślałam, że
wystrzeliłam jak Filip z konopii, że mam pieniądze. Sandra ogólnie jest troszkę
przewrażliwiona i powiedziałabym bardzo przezorna. Także powiedziała mi, że
czasem jak idzie wybrać pieniądze z bankomatu i jest duża kolejka, wie, że
niektórzy ludzie tylko stoją pod bankomatem „dla ściemy” udając, że na kogoś
czekają a tak naprawdę obserwują ludzi. Często jak odchodzi od bankomatu i jest
z kimś to też podniesionym głosem mówi: „Ah nie wpłynęła mi jeszcze wypłata,
nie ma pieniędzy na koncie”. Dobry trik! Jak pisze o tym, to przypomina mi się
temat aparat i robienia zdjęć. Pamiętam jak 3 dnia pobytu w Kolumbii poszliśmy
do teatru na występ wilonczelowy i w czasie przerwy wyszliśmy na zewnątrz i
chciałam poprosić kogoś, aby zrobił nam zdjęcie. Na co Luisa mi odpowiedziała:
„To nie jest Europa! Tutaj nie prosi się się ludzi o zdjęcie, tutaj się robi
selfies!” Hahah znowu się uśmiałam, ale później mi wytłumaczyla, że trzeba
dokładnie sprawdzić komu się oddaje się w ręce swój aparat. Podobne zdanie
usłyszałam od Jennifer, jak byłyśmy razem w centrum i chciałam, żeby ktoś zrobił
nam wspólnie zdjęcie. I dokładnie tak samo szukaliśmy w tłumie kogoś komu
dobrze z oczu patrzyło – albo jakiś porządny student, mama z dzieckiem, albo
starszy pan albo pani. Tak więc na każdym kroku ostrzegają mnie Kolumbijczycy,
żebym była ostrożna. Tak więc stosuje się do ich porad, teraz szczególnie kiedy
mam nowy aparar, jeśli proszę kogoś o zdjęcie to zawsze przypominają mi się ich
anegdoty. Czasami jak nie ma kogo poprosić, to ustawiam samowyzwalacz i też
cyka zdjęcie.
To by było chyba
na tyle, jest już 20.15. Chyba czas na film i spanie. Dobranoc!
0 komentarze: